Moi
drodzy!
Przede
wszystkim chciałbym Was przeprosić za to, że na kolejny rozdział musieliście
czekać tyle czasu (prawie rok). To niewątpliwie najdłuższa jak dotąd przerwa na
moim blogu, mam więc nadzieję, że nigdy nie pobiję tego niechlubnego rekordu, a
kolejne rozdziały będą pojawiać się z większą regularnością. Jeśli chodzi o
przyczyny tego opóźnienia, to było ich tak wiele, że nie sposób ich wszystkich
wymienić. Skupię się więc tylko na kilku najważniejszych.
Po
pierwsze, miałem różne zawirowania na studiach, które wyjątkowo
zdezorganizowały mi życie (m.in. zostałem zmuszony do zmiany promotora i tematu
pracy magisterskiej, a co za tym idzie - musiałem zacząć wszystko
od zera). Po drugie, od marca zmagamy się z pandemią, która na każdego z nas miała
większy lub mniejszy wpływ. Ale tego chyba nie muszę Wam tłumaczyć. Od siebie
mogę powiedzieć tylko tyle, że moja uczelnia nie zdała testu w kwestii zdalnego
nauczania -
przez cały ostatni rok nie miałem do zrobienia tyle, ile musiałem zrobić w
ciągu ostatnich kilkunastu tygodni. Po trzecie, najzwyczajniej w świecie nie
miałem ani sił, ani ochoty zajmować się tym blogiem. Chcę przez to powiedzieć,
że kiedy już znalazłem czas, żeby usiąść nad rozdziałem, to nie byłem w stanie
sklecić ani jednego sensownego zdania. Wierzcie lub nie, ale wiele razy
zbierałem się do tego, by poinformować Was o aktualnej sytuacji, niestety za
każdym razem kończyło się to bezmyślnym gapieniem w monitor.
W
każdym razie wróciłem, mam nadzieję, że przezwyciężyłem w sobie tę dziwną niemoc
i od teraz stopniowo wrócimy do normalności. Co więcej, tak jak obiecałem w
ostatnim poście, chciałbym Was od razu poinformować, że kolejny rozdział pojawi
się 13.06. lub 14.06. Mógłbym opublikować go wcześniej, chcę dać sobie jednak
czas na poprawienie następnego rozdziału, żebyście nie musieli nie wiadomo jak
długo na niego czekać.
Na
koniec życzę Wam zdrowia i cierpliwości w tych trudnych i nieciekawych czasach.
Mam nadzieję, że wszyscy czujecie się dobrze, nie macie problemów z pracą,
szkołą lub uczelnią! #staysafe #stayhealthy
BETA:
Seya (dziękuję!)
* *
*
Harry
był czarodziejem. Ale był też człowiekiem. I jak każdy człowiek miał swoje
dobre i złe strony. Jedną z wad, której najbardziej w sobie nie znosił, była
skłonność do niskiej samooceny. Czasem niepotrzebnie miewał do siebie
pretensje, zdarzało mu się jednak złościć o coś, co zrobił, a co faktycznie
mogło się nie wydarzyć. I nie chodziło tu bynajmniej o błędy, które wszyscy
popełniali. Chodziło o sytuacje, które poza rozczarowaniami niczego innego nie
wnosiły do jego życia.
Po
wydostaniu się na powierzchnię Harry błyskawicznie wyrzucił z głowy przykre
wspomnienia związane z niedawną walką. Odżyła w nim nadzieja, dzięki której poczuł,
że teraz wszystko ułoży się po jego myśli. Oczywiście był w błędzie i okazało
się, że przemawiała przez niego naiwność, a nic nieznacząca chwila uniesienia
kosztowała go więcej, niż była tego warta.
Harry
zapomniał, że życie nie jest bajką, która zawsze kończy się szczęśliwie. Jeśli
los najpierw podawał komuś pomocną dłoń, z całą pewnością wkrótce potem rzuci
mu pod nogi kłody. Kiedy więc Draco odnalazł skrzynię wypełnioną jedzeniem,
Harry powinien przewidzieć, że ich dobra passa nie będzie trwać wiecznie. I
rzeczywiście nie trwała, o czym przekonał się jeszcze tego samego dnia.
Gdy
chłopcy zadecydowali o przerwaniu marszu i rozbiciu na noc namiotu, niebo
zasnuło się gęstą warstwą chmur. Z błękitnego zrobiło się szare, ostatecznie
jednak przybrało granatową, niemal czarną, barwę. Ciemność, która zapadła,
niosła ze sobą nieopisaną grozę. Zdawała się przenikać wszystko na swej drodze,
jednocześnie ostrzegając przed tym, co miało wkrótce nastąpić.
Problemy
Harry'ego i Draco zaczęły się od lekkiej mżawki i odległych wyładowań. Burze
zawsze były niebezpieczne, ale kiedy nie można się było przed nimi schronić,
stanowiły poważne i nierzadko śmiertelne zagrożenie. Chłopcy zdawali sobie z
tego sprawę, jednak okoliczności zmusiły ich do stawienia czoła rozszalałej
naturze. W tej sytuacji byli całkowicie bezradni. Mogli jedynie wspomóc się
magią i liczyć na to, że wichura nie zniszczy im namiotu i nie pozostawi ich na
pastwę ulewnego deszczu.
I
nie zniszczyła, choć przez całą noc silne porywy wiatru przeplatały się z
częstymi uderzeniami piorunów i nie pozwalały chłopcom w spokoju odpocząć. Dopiero
o poranku olbrzymie krople deszczu przestały bębnić o dach namiotu, dzięki
czemu w środku zapanowała upragniona cisza. Harry i Draco czuwali jeszcze przez
jakiś czas, w końcu jednak wyjrzeli na zewnątrz i gdy okazało się, że niebo
ponownie zrobiło się bezchmurne, wiedzieli, że nic im już nie groziło.
Zdrzemnęli się więc na kilka godzin, po czym szybko zwinęli obozowisko i
ruszyli w dalszą drogę.
* *
*
–
Czy tobie też jest tak zimno?
Nieoczekiwane
pytanie Draco sprawiło, że Harry wyrwał się z zamyślenia. Odsunąwszy na bok myśli
o ostatniej nocy, skupił się na teraźniejszości i zerknął na dygocącego
przyjaciela.
–
Tak, ale nie masz się czym przejmować. Stopniowo wchodzimy coraz wyżej, więc to
normalne, że temperatura spada – stwierdził, choć z niewiadomych powodów czuł,
że okłamywał samego siebie.
–
Nie podoba mi się to.
–
Mnie też nie – przytaknął. – Tylko co z tego, skoro nie możemy z tym nic zrobić?
Draco
nie odpowiedział, zamiast tego objął się rękami i spróbował rozgrzać zmarznięte
ramiona. Gdy i to nie pomogło, wyciągnął różdżkę i rzucił na siebie zaklęcie rozgrzewające.
Przestał szczękać zębami, mimo to wciąż było mu zimno. Wkrótce potem Harry
także użył magii, bo i on przestał radzić sobie ze skutkami mroźnego powietrza.
–
Nie dam już dłużej rady – jęknął kilka minut później Draco, z trudem stawiając
kolejne kroki. – Odpuśćmy sobie ten test i wróćmy do szkoły.
Na
chwilę zapadła cisza.
–
Też o tym myślałem.
Draco
nagle się zatrzymał.
–
Więc?
Harry
także stanął.
–
No dobra, ale... – przerwał w pół zdania, właśnie coś sobie uświadomiwszy. –
Już chyba wiem, co się dzieje.
Draco
spojrzał na Harry'ego z oczekiwaniem, lecz nim ten cokolwiek powiedział, on
również doszedł do pewnego wniosku.
–
Dementorzy – mruknął ze zrozumieniem, dopiero teraz przypominając sobie o
strażnikach z Azkabanu. – I co teraz? – Chrząknął, próbując pozbyć się
nieprzyjemnego ucisku w gardle.
–
Jak to co? Idziemy dalej, to chyba jasne.
Draco
zbladł. Wyglądał na przerażonego tym pomysłem.
–
Zwariowałeś?
–
Przecież nie będziemy szukać innej drogi – odparł Harry, nie rozumiejąc, dlaczego
w ogóle Malfoy wziął pod uwagę taką ewentualność. – Jesteśmy już tak blisko!
Naprawdę chcesz się wycofać i zaczynać wszystko od nowa?
Draco
wzruszył ramionami i usiadł na pobliskim kamieniu.
–
Ja zostaję.
Harry'ego
zamurowało.
–
Żartujesz?
–
Jestem śmiertelnie poważny.
–
Ale... dlaczego?!
–
Bo nie chcę!
Harry
zacisnął dłonie w pięści i wziął kilka uspokajających oddechów. Powtarzał sobie
w myślach, że jeśli rzuci się na Draco i zrobi mu krzywdę, to nauczyciele nie
zaliczą mu testu. Nawet gdyby w pojedynkę pokonał kolejne przeszkody i jakimś
cudem odnalazł powrotny świstoklik.
–
No dobrze, nie chcesz, ale dlaczego? – powtórzył pytanie, chcąc zrozumieć
przyjaciela. Musiał to zrobić. Jeśli nie pozna odpowiedzi, nawet najbardziej
niedorzecznej i głupiej, nie będzie mógł nakłonić Malfoya do zmiany zdania.
Draco
milczał i tylko wpatrywał się w swoje drżące dłonie. Dopiero po chwili podniósł
głowę i spojrzał mu w oczy. Zaraz jednak ponownie odwrócił wzrok. Z jakiegoś
powodu nie potrafił wytrzymać jego spojrzenia.
–
Nie mogę... Nie chcę...
W
tym momencie Harry nie potrzebował już żadnych słów wyjaśnienia.
–
Boisz się dementorów – bardziej stwierdził, niż zapytał.
–
Ja... po prostu mam pewien p–problem – zamilkł na chwilę, bojąc się przyznać do
swoich słabości. – Nie potrafię wyczarować cielesnego patronusa.
–
Tylko o to chodzi?
–
Tak.
Harry
skinął głową, a potem nagle zaczął się śmiać.
–
Merlinie, co za ulga!
Na
twarzy Draco najpierw pojawił się szok, a chwilę później nieopisana wściekłość.
–
Jesteś idiotą, Potter! Nieczułym palantem, który nie ma w sobie ani grama
empatii! – krzyknął, gwałtownie wstając. – Wiedziałem, że powinienem milczeć.
Czułem, że mnie nie zrozumiesz! Cholerny chłopiec, który w wieku trzynastu lat
wyczarował patronusa myśli, że jest ode mnie lepszy, co?!
Harry
raptownie zamilkł. Dopiero teraz zrozumiał, że jego słowa miały dwuznaczny
wydźwięk, a poprzedzający je atak śmiechu nadał im negatywnego znaczenia.
Musiał szybko wyprostować tę sytuację, nim Malfoy utwierdzi się w słuszności
błędnie wyciągniętych wniosków.
–
To nie tak! Przepraszam!
–
Za późno na fałszywą skruchę.
–
Ale ja naprawdę nie miałem nic złego na myśli!
Draco
prychnął. Nie wierzył w zapewnienia Harry'ego. Czuł się poniżony i zdeptany jak
śmieć. Dlaczego nie ugryzł się w język? Dlaczego nie wymyślił jakiegoś innego
wytłumaczenia, tylko od razu przyznał się do swoich słabości? Miał tyle różnych
możliwości, a wybrał najgorszą z nich!
–
Posłuchaj, popełniłem błąd – zaczął Harry, korzystając z okazji, że przyjaciel
przestał na niego wrzeszczeć. – Nie powinienem się śmiać. Wiem o tym i dlatego
jeszcze raz cię przepraszam. Naprawdę nie miałem zamiaru cię obrazić. Po prostu
bałem się, że chodzi o coś, z czym nie będziemy mogli sobie poradzić.
–
Jasne, teraz tak mówisz.
–
Wiesz co powiedział profesor Lupin, kiedy uczył mnie tego zaklęcia? Że niewielu
czarodziejów potrafi wyczarować cielesnego patronusa.
–
Świetnie, teraz próbujesz mi udowodnić, że nie jestem lepszy nawet od zwykłego
pospólstwa...
Harry
miał ochotę się zaśmiać, lecz w porę się opamiętał. Nie zamierzał drugi raz
popełnić tego samego błędu i niepotrzebnie denerwować Draco. I bez tego ich
obecna sytuacja nie wyglądała najlepiej.
–
Nie, nie próbuję. Chcę ci tylko powiedzieć, że nie masz się czym przejmować.
Patronus nie jest zaklęciem, którego każdy może się nauczyć. Okej, teraz masz z
nim wiele trudności, co nie znaczy, że już zawsze tak będzie. Widocznie nie
miałeś szczęścia trafić na tak dobrego nauczyciela jak ja.
Draco
przyjrzał mu się spod przymrużonych powiek, a na jego ustach pojawił się nikły
uśmiech.
–
Wyrabiasz się, Potter – powiedział neutralnym tonem. – Dobre pochlebstwa zawsze
są w cenie, choć do mistrzostwa jeszcze trochę ci brakuje.
Harry
wzruszył ramionami, bo nie wiedział, co powiedzieć. Zdawał sobie sprawę, że
Draco nie przywykł do bycia gorszym od innych. Lucjusz i Narcyza od urodzenia
wpajali mu wyidealizowane brednie, że jest cudownym dzieckiem. Wyjątkowym,
niepowtarzalnym i jedynym w swoim rodzaju. Na tyle doskonałym, że słowo słabość było mu zupełnie obce. A jeśli
jakimś cudem perfekcyjny Draco miał z czymś problemy, nie mógł się z nimi
obnosić, a już na pewno nie mógł prosić o pomoc innych. Malfoyowie o nic nie
proszą. Co najwyżej żądają. Mając to na uwadze, Harry musiał zachować wzmożoną
czujność. Wszedł na grząski grunt, więc jedno pozornie niewinne słowo mogło
sprawić, że spadnie w przepaść.
–
Ja umiem rzucić zaklęcie Patronusa, prawda? – Draco spojrzał na niego z
zainteresowaniem. – Skoro ja mogłem się go nauczyć, to ty tym bardziej. Po
powrocie do Hogwartu mogę ci z nim pomóc.
–
Poważnie? – Harry skinął głową. – W porządku.
–
Czyli możemy iść dalej?
–
Tak.
Harry
odetchnął z ulgą.
* *
*
Harry
i Draco z niemałymi trudnościami wspinali się po piętrzącym się przed nimi
wzniesieniu. Jako aktywni gracze quidditcha mogli poszczycić się wyjątkowo
dobrą kondycją, jednak ze względu na oddziaływanie znajdujących się w pobliżu
dementorów wspinaczka nie należała do najłatwiejszych wyzwań. Wypracowane na
treningach mięśnie nie mogły im pomóc, bo najważniejszą walkę musieli stoczyć w
swoich głowach. Tylko dzięki silnej woli i niezłomnej determinacji nie ulegli
mrocznej magii i nie zrezygnowali z dalszej wędrówki.
Pokonawszy
ostatnie kilkaset metrów, chłopcy stanęli jak wryci. Dotarcie na szczyt
kosztowało ich wiele wysiłku, a okazało się niepotrzebną stratą energii. Przed
nimi rozpościerała się rozległa dolina, w znacznej części porośnięta gęstym
lasem.
–
Zaczynam nienawidzić nauczycieli – powiedział Harry, z trudem łapiąc kolejny
oddech. – Myślałem, że najgorsze mamy już za sobą. A tu proszę, taka
niespodzianka! Nie dość, że musimy zejść na dół, to na dodatek czeka nas
kolejna przeprawa przez jakieś cholerne zarośla!
–
Patrz! – krzyknął Draco, chowając się za jego plecami.
Harry
wytężył wzrok i zobaczył, że dnem doliny sunęła chmara dementorów,
pozostawiając po sobie szeroki pas zmarzniętej zieleni. Przez kilkanaście
sekund uważnie śledził ich ruchy, odnosząc wrażenie, że z każdą chwilą oddalali
się od nich coraz bardziej. Nie był tego stuprocentowo pewien, ale w zasadzie
przestało to mieć jakiekolwiek znaczenie, bo dementorzy nagle wykonali
gwałtowny zwrot i wtedy już na pewno zmierzali dokładnie w ich kierunku.
–
H-harry...
Cichy
i drżący głos Draco zadziałał na Harry'ego niczym kubeł zimnej wody. Gryfon
wiedział, że w nadchodzącej walce będzie osamotniony i przez to nie może
pozwolić sobie na żaden błąd. Starał się więc zwalczyć narastający strach i nie
myśleć o nasilającym się uczuciu zimna i beznadziejności. Wyciągnął różdżkę i
czekał. W międzyczasie zastanowił się nad szczęśliwym wspomnieniem, by mieć
pewność, że we właściwym momencie zaklęcie nie sprawi mu żadnych problemów.
Gdy
dementorzy znajdowali się już na tyle blisko, że w powietrzu czuć było odór
zgnilizny i rozkładu, Harry wypowiedział inkantację. Z białej mgły uformował
się srebrzysty jeleń, który zerknął na niego przelotnie, a potem pomknął w dół
zbocza. Jego rozłożyste poroże odznaczało się na tle ciemnych peleryn
dementorów, sprawiając, że chłopcy na chwilę wstrzymali oddech. Harry
mimowolnie przypomniał sobie dzień, w którym po raz pierwszy wyczarował
cielesnego patronusa. Był nim zachwycony, a zwłaszcza tym, że przybierał
animagiczną postać jego ojca. Dzięki temu miał wrażenie, że to nie jeleń bronił
go przed dementorami, tylko sam James Potter.
Rozmyślenia
na temat wydarzeń sprzed kilku lat szybko zeszły na drugi plan, bo Harry i
Draco stali się świadkami niespotykanego zjawiska. Dementorzy, wyczuwając
bijącą od patronusa energię, zrezygnowały z ataku. Nie byłoby w tym niczego
dziwnego, gdyby nie fakt, że z niewiadomych powodów nagle przestały uciekać.
Zamiast tego zbiły się w zwartą masę i wydały z siebie agonalne wrzaski. Po
chwili ich peleryny spowiły czarne płomienie, a w niebo uniósł się gęsty dym. Dementorzy
zniknęli, a w miejscu, w który dokonał się ich żywot, pozostała jedynie kupka
popiołu.
–
To chyba... nie było do końca normalne. – Pod wpływem emocji głos Harry'ego
uległ zniekształceniu i przypominał skrzeczenie Jęczącej Marty. – Bo nie było,
prawda? – dodał cicho.
–
Mnie nie pytaj – odparł równie mocno zaskoczony Draco. – Zdaje się, że z naszej
dwójki to ty jesteś ekspertem.
Harry
skinął głową, lecz nie powiedział już ani słowa. Draco także milczał. Poczuł
natomiast, jak z jego ciała nagle zeszło całe napięcie. Nienawidził bezradności
i przymusu polegania na innych. Według niego taka postawa była nie tylko oznaką
słabości, ale również proszeniem się o kłopoty. Tym razem miał szczęście, bo
Harry potrafił wyczarować patronusa. A gdyby nie umiał? Wolał sobie tego nie
wyobrażać, dlatego uczepił się myśli, że jeśli w przyszłości na jego drodze
ponownie staną dementorzy, będzie w stanie poradzić sobie z nimi w pojedynkę.
* *
*
Po
potyczce z dementorami Harry i Draco zeszli na dno doliny, a potem obrali drogę
wzdłuż lasu. Tym razem wędrówka po otwartej przestrzeni dawała im większe
poczucie bezpieczeństwa niż podróż przez gęsto rosnące drzewa, krzewy i innego
rodzaju zarośla. Była także mniej wymagająca, a wiedząc, że niedługo czeka ich
kolejna wspinaczka, wydawała się jedynym słusznym wyborem.
Kilka
godzin później chłopcy byli już na skraju całkowitego wyczerpania, więc podjęli
decyzję o rozbiciu obozu i kontynuowaniu wędrówki dopiero następnego dnia. Chociaż
do zmroku pozostało jeszcze trochę czasu, obaj zgodnie uznali, że nie zrobią
sobie żadnej przerwy, nim nie uporają się ze wszystkimi obowiązkami. I tak
Harry'emu przypadło w udziale zebranie suchych gałęzi na ognisko, Draco z kolei
miał postawić namiot i otoczyć go zaklęciami ochronnymi.
Gdy
Harry zniknął pomiędzy drzewami, Draco odczekał minutę, a potem z uśmiechem
zadowolenia usiadł na ziemi. Wyciągnął z plecaka butelkę wody i po rzuceniu na
nią zaklęcia chłodzącego zaspokoił swoje pragnienie. Wiedząc, że przyjaciel nie
wróci zbyt szybko, nie spieszył się z wykonaniem przydzielonych mu zadań.
* *
*
Po
rozłożeniu i zabezpieczeniu namiotu Draco otarł mokre od potu czoło i pokiwał z
zadowoleniem głową. Powtórzył w myślach listę użytych zaklęć, by upewnić się,
że nie zapomniał o niczym ważnym. Potem ponownie sięgnął po butelkę z wodą, ale
zanim zdążył przytknąć ją do ust, do jego uszu wdarł się urywany krzyk. Trwało
to zaledwie ułamek sekundy, więc nie potrafił stwierdzić, czy nie miał
przypadkiem jakichś omamów słuchowych. Nie mógł jednak założyć z góry, że tylko
się przesłyszał, więc bez dalszej zwłoki popędził do lasu.
Biegł
co tchu w płucach, koncentrując się na śladach pozostawionych przez Harry'ego.
Cały czas trzymał wyciągniętą przed siebie różdżkę, bo w każdej chwili mógł
natknąć się zarówno na przyjaciela, jak i na jego ewentualnego przeciwnika. Wiedział,
że powinien uważnie stawiać kroki i starać się robić jak najmniej hałasu,
jednak obawa o partnera skutecznie tłumiła wszelkie próby racjonalnego myślenia.
Niedługo
później minął olbrzymi dąb i wybiegł na polanę. W jego głowie zapaliła się
ostrzegawcza lampka, lecz szybko ją zignorował. Zamiast tego rozejrzał się
wokół siebie, w cieniu drzew dostrzegając dwa splecione ze sobą ciała.
Wyciągnął przed siebie różdżkę, ale nie wypowiedział żadnego zaklęcia. Zamarł,
nie wiedząc, co zrobić. Czuł na sobie niewyobrażalną presję i kiedy był już
blisko podjęcia ostatecznej decyzji, coś innego przykuło jego uwagę. Kątem oka
zauważył jakiś ruch. Nie zdążył nawet mrugnąć okiem, nim spomiędzy drzew
wybiegła kolejna osoba.
–
Granger? – Otworzył szczerzej oczy i lekko rozchylił usta, uświadomiwszy sobie,
kogo widzi. – Zgubiłaś się? – zapytał z charakterystyczną dla siebie nutą
złośliwości, zapominając o tym, że miał pomóc Harry'emu.
–
Nie mam czasu się z tobą cackać, Malfoy – odparła dziewczyna. I choć starała
się sprawić wrażenie opanowanej, wyglądała na spiętą, wręcz głęboko czymś
zaniepokojoną. – Widziałeś Victorię?[1] –
zapytała tylko.
Draco
skinął głową w stronę wciąż splątanych ze sobą ciał. Hermiona zmarszczyła
podejrzliwie brwi, ale nie oderwała od Malfoya wzroku. Nie ufała mu. Byli
rywalami, więc ten mógł ją tylko podpuszczać. Niemal widziała, jak pracowały
trybiki w jego głowie, zastanawiając się, w jaki sposób ją wyeliminować.
–
Jakkolwiek podoba mi się ta sytuacja, to wolałbym, żebyś już ze mnie zeszła –
rozległ się rozbawiony głos Harry'ego.
Hermiona
i Draco wycelowali w siebie różdżkami, a potem, jakby się wcześniej umówili, razem
odwrócili głowy.
–
Nie schlebiaj sobie, Potter. – Victoria zsunęła się z Harry'ego na ziemię, po
czym jęknęła i złapała się za głowę. – Nawet mi się nie podobasz, więc nie
wyobrażaj sobie nie wiadomo czego!
Harry
uśmiechnął się pod nosem, ale nic nie powiedział. Zamiast tego zerwał się na równe
nogi i otrzepał przybrudzone spodnie. Widząc, że Ślizgonka nadal się nie
podniosła, wyciągnął przed siebie rękę.
–
Jesteś moim wrogiem! – warknęła, odtrącając jego dłoń. Spróbowała wstać o
własnych siłach, jednak zakręciło jej się w głowie, a nogi zrobiły się jak z
waty. Gdyby nie szybka reakcja Harry'ego, z powrotem wylądowałaby na twardym
gruncie. – Dzięki – dodała od niechcenia.
–
Proszę bardzo.
–
Tylko nie wyobrażaj sobie nie wiadomo czego!
Harry
zaśmiał się cicho.
–
Już to mówiłaś.
–
Nie obchodzi mnie, że przyjaźnisz się z Draco! Nawet jeśli nie omotałeś go
magią, to ja wciąż cię nie lubię!
Harry
przewrócił oczami, bo już tyle razy nasłuchał się podobnych komentarzy, że
kolejne nie robiły na nim żadnego wrażenia. Co najwyżej go nudziły. Odwrócił się
więc w stronę przyjaciół, ale kiedy zobaczył, że ci mierzyli do siebie
różdżkami, głos na chwilę uwiązł mu w gardle.
–
Musimy się jakoś dogadać, bo inaczej cała nasza czwórka nie ukończy testu –
powiedział w końcu, stając obok Malfoya.
Hermiona
skinęła głową.
–
Jeśli pozwolicie nam odejść, to obiecuję, że was nie zaatakujemy. Ani teraz,
ani później – oświadczyła.
–
Mów za siebie! – parsknęła Victoria. Otrząsnęła się już z chwilowego
zamroczenia i teraz stała z dumnie uniesioną głową, mierząc w Harry'ego
różdżką. – Mamy niepowtarzalną okazję, żeby wyeliminować naszych rywali i
zdobyć dodatkowe punkty! Nie pozwolę ci tego zaprzepaścić!
Hermiona
prychnęła.
–
Niedawno pokazałaś, jaka jesteś chętna do pojedynków.
–
To była zupełnie inna sytuacja – odparła niezrażona Ślizgonka. – Na szczęście
nie mam w sobie ani krzty tego głupiego gryfonizmu i potrafię stwierdzić, kiedy
sytuacja jest beznadziejna.
–
Zamknij się! – krzyknęła Hermiona, tracąc nad sobą panowanie. – Musiałam ich
spowolnić, a ty uciekłaś!
Ponieważ
wszystko wskazywało na to, że dziewczyny nie dojdą do porozumienia, Harry popatrzył
sugestywnie na Draco i niemal niezauważalnie sięgnął po swoją różdżkę. Był to
jasny sygnał, że powinni wykorzystać sytuację i jak najszybciej pozbyć się
swoich rywalek. Nawet jeśli jedną z nich była jego najlepsza przyjaciółka.
–
Proszę, proszę, widzę, że trafiły nam się jeszcze dwa smakowite kąski! – Nagle,
nie wiadomo skąd, rozległ się niski, odrobinę nosowy głos.
Spomiędzy
drzew wyszedł jakiś mężczyzna. Był wysoki i dobrze zbudowany, miał ciemne włosy
i mocno zarysowaną szczękę. Gdy Hermiona go zobaczyła, krew odpłynęła jej z
twarzy. – Mówiłem wam, chłopaki, że dziewczyny prędzej czy później na coś się
nam przydadzą.
Harry
oniemiał. I to dosłownie. Był zaskoczony i nawet nie starał się tego ukryć. Tak
bardzo zaangażował się w planowanie szybkiego wyeliminowania Hermiony i
Victorii, że nie zauważył, jak zostali otoczeni. Zganiał się w myślach za tak
głupi błąd i szybko policzył przeciwników – było ich siedmiu. Wszyscy trzymali
w rękach różdżki, a fakt, że mieli na sobie czarne szaty sprawiał, że wyglądali
jak śmierciożercy. Brakowało im tylko białych masek.
Gryfon
przełknął nerwowo ślinę. Starał się znaleźć jakieś rozwiązanie, które pomogłoby
ich czwórce wyjść cało z opresji, tyle że nic nie przychodziło mu do głowy. Jego
umysł zdawał się już oswoić z myślą, że w końcu natrafili na przeszkodę, której
nie będą w stanie pokonać.
Nieznajomi
mężczyźni nie garnęli się jednak do ataku i przez kilka minut nie podjęli wobec
nich żadnych działań. Prawdopodobnie napawali się przerażeniem schwytanych w
pułapkę nastolatków i dla wzmocnienia efektu odwlekali decyzję, co z nimi
zrobić. Popełnili przy tym poważny błąd – zapomnieli o zabraniu im różdżek.
Właśnie
w tym niedopatrzeniu Harry dostrzegał szansę na ratunek. Wiedział, że musiał
działać szybko i zdecydowanie, bo jeśli mężczyźni go obezwładnią i pozbawią
jedynej broni, wtedy gra dobiegnie końca. Problem w tym, że przeciwników było
zbyt wielu, a on nie miał możliwości, by podzielić się z przyjaciółmi swoim
planem.
–
A ty, maleńka, co tak nagle zamilkłaś? – zapytał Hermionę brunet, który jako
pierwszy pojawił się na polanie. Podszedł do niej i z lubieżnym uśmiechem na
ustach zaczął bawić się jej włosami. – Niedawno byłaś taka odważna, a teraz co?
–
Nie dotykaj mnie! – krzyknęła, odsuwając się do tyłu.
–
Nasza ślicznotka wystawiła pazurki – zarechotał, ponownie się do niej zbliżając.
Pozostali
mężczyźni także wybuchnęli śmiechem.
Harry
tymczasem przypomniał sobie o pewnym zaklęciu, które mogłoby mu dać przewagę w
ewentualnej walce. Co prawda nie wiedział, czy uda mu się je poprawnie rzucić,
bo nigdy dotąd nie próbował tego zrobić. Z drugiej strony nie miał nic do
stracenia. Tym bardziej, że kolejnej szansy na pewno nie dostanie.
Wykorzystując
moment nieuwagi mężczyzn, wycelował w siebie różdżką i w myślach wypowiedział inkantację.
Serce zaczęło mu bić jak oszalałe, gdy minęło kilka sekund i nic się nie
wydarzyło. Nie pamiętał dokładnie, jak rozpoznać poprawne rzucenie zaklęcia,
wiedział jednak, że coś powinno się
zmienić.
Zaklął
w myślach i postanowił ponowić próbę. Miał już powtórzyć formułę zaklęcia, lecz
właśnie wtedy poczuł delikatne mrowienie w całym ciele. Otoczyła go ciemna
poświata, która najpierw zaczęła migotać, a po chwili całkowicie zniknęła.
–
Patrzcie! – krzyknął stojący naprzeciwko niego blondyn i wskazał na niego
drżącym palcem. – On coś kombinuje! Sam widziałem!
Wszyscy
w mgnieniu oka odwrócili głowy w jego stronę. Zanim jednak ktokolwiek zdążył
się odezwać, Hermiona złapała przywódcę bandy za ramiona i z całych sił
uderzyła go kolanem w krocze.
Harry
uśmiechnął się triumfalnie, gdy pod mężczyzną ugięły się kolana i z grymasem
bólu na twarzy osunął się na ziemię. Słysząc jego pojękiwania i widząc, że
zwinął się w kłębek, poczuł dumę. Hermiona była niesamowita.
–
Brać ich!
Rozpoczęła
się bitwa.
Harry
odskoczył w bok, unikając lecącej w jego stronę klątwy, po czym rzucił pierwsze
lepsze zaklęcie. Nie wiedział, czy kogoś trafił, bo czarny promień zmusił go do
rzucenia się na ziemię. Przeturlał się kilka razy i równie szybko zerwał na równe
nogi. Mimo grożącego mu niebezpieczeństwa nie potrafił przestać się uśmiechać.
Był w swoim żywiole. Miał dryg do pojedynków, a im trudniejsze wyzwanie, tym
więcej przyjemności mu sprawiało.
–
Aqua Pugnus! – krzyknął.
Wodna
kula wystrzeliła z jego różdżki, lecz on ani przez chwilę nie śledził toru jej
lotu. Od razu wyczarował przed sobą tarczę ochronną i dobrze, że to zrobił, bo
kilka sekund później uderzyło w nią jakieś zaklęcie. Huk, który temu
towarzyszył, przypominał niewielki wybuch. W powietrze uniósł się gęsty dym,
który nie tylko ograniczył mu widoczność, ale także boleśnie drapał go w
gardło.
Gdy
niedługo później zadymienie zniknęło, Harry zauważył, że aż trzech mężczyzn
postanowiło z nim walczyć. Jednym z jego przeciwników był brunet, którego
Hermiona znokautowała ciosem w kroczę. Nadal wyglądał na obolałego i nie w
pełni sprawnego, lecz coś w jego spojrzeniu wskazywało na to, że nie można go
było lekceważyć.
Starcie
nabierało tempa. Po kilku minutach Harry'emu udało się wyeliminować pierwszego
przeciwnika za pomocą klątwy usypiającej. Sam nie wiedział, jak to zrobił, bo
ledwo wyrabiał się z odpieraniem ataków, o oddawaniu ciosów już nie mówiąc.
Wciąż jednak mierzył się z dwoma rywalami, problem w tym, że coraz ciężej mu
się oddychało i nie wiedział, ile jeszcze wytrzyma.
Draco
z kolei radził sobie całkiem nieźle. Choć na czole miał szerokie rozcięcie i
krew spływała mu na twarz, jego zaklęcia były na tyle cele, że jeden z mężczyzn
leżał już nieprzytomny na ziemi. Drugi był jednak znacznie szybszy od swojego
kompana, dzięki czemu żadne zaklęcie nawet go nie musnęło. Jego usta wyginały
się w szaleńczym uśmiechu, co w połączeniu z rodzajem rzucanych przez niego klątw
sprawiało, że wydawał się niezrównoważony psychicznie.
Dziewczyny
walczyły dzielnie, ale jak dotąd żadna z nich nie była w stanie zakończyć
swojego pojedynku. Robiły uniki, używały tarcz ochronnych i rzucały każdy czar,
jaki tylko przyszedł im do głowy, a mimo to nie potrafiły uzyskać nawet
chwilowej przewagi nad o wiele bardziej doświadczonymi rywalami.
Kiedy
chłopcy zaczęli dominować nad nieznajomymi mężczyznami, Victoria nie zauważyła
rykoszetującego zaklęcia i z urwanym krzykiem upadła na ziemię. Blondyn, z
którym walczyła, od razu przystąpił do ataku na Hermionę. Gdy chwilę później
wystrzelił w nią serię zaklęć, dziewczyna odskoczyła na bok, ale potknęła się o
wystający korzeń. Chcąc zamortyzować upadek, mimowolnie wypuściła z dłoni
różdżkę, co błyskawicznie wykorzystał jej przeciwnik.
Harry
był wyczerpany, dlatego jeszcze mocniej skoncentrował się na swojej walce. Póki
co udało mu się uniknąć wszystkich wymierzonych w niego zaklęć, ale przypłacił
to utratą całego zapasu sił. W tej chwili już chyba tylko silna wola
utrzymywała go na nogach.
–
Bombarda! – usłyszał, lecz nie miał
czasu należycie zareagować. Zdążył jedynie przycisnąć ramiona do głowy, nim
niewidzialna siła uniosła go w powietrze i cisnęła nim kilka metrów dalej. –
Dobrze walczysz, ale zapomniałeś, że wciąż jesteś dzieckiem, które nie może się
z nami równać!
Harry
leżał poobijany na ziemi, nie mając siły dłużej się bronić.
–
Jeszcze z–zobaczymy... – powiedział z trudem.
Brunet,
przywódca bandy, podszedł do niego i zaśmiał mu się w twarz.
–
Tak myślisz?
Gryfon
odwrócił głowę.
–
Od samego początku byliście skazani na porażkę... Crucio!
* *
*
Profesor
McGonagall zerwała się raptownie ze swojego miejsca, wypuszczając z dłoni filiżankę
z herbatą. Porcelana roztrzaskała się o podłogę, a jasnobrązowa ciecz trysnęła
na wszystkie strony.
–
Na Merlina, Severusie, kogo ty sprowadziłeś do szkoły?! – krzyknęła, ignorując
mokrą plamę na spodzie szaty.
Profesor
Flitwick i profesor Darkside spojrzeli na nią z zaskoczeniem. Na co dzień
spokojna i opanowana kobieta wyglądała jak tykająca bomba, która miała niebawem
eksplodować.
Severus
z wyraźną niechęcią przeniósł wzrok na swoją przyjaciółkę. Wyglądał na
znudzonego i może trochę zmęczonego, w każdym razie drżące od gniewu nozdrza
McGonagall nie zrobiły na nim szczególnego wrażenia.
–
O co znowu chodzi?
–
O to, że jeden z aurorów rzucił na
Harry'ego Cruciatusa!
Mężczyzna
nie pokazał po sobie żadnych emocji i ostatecznie ograniczył się jedynie do
wzruszenia ramionami.
–
Nie wiem, czym się przejmujesz, skoro dla Pottera to chleb powszedni.
McGonagall
zamarła, czując się tak, jakby dostała w twarz. Po chwili jednak zaskoczenie
całkowicie jej minęło, za to gniew ponownie urósł w siłę. Na usta cisnęły jej
się najgorsze przekleństwa, dłonie natomiast miały ochotę zacisnąć się na
gardle Severusa. Już nawet widziała, jak mężczyzna purpurowieje na twarzy i ostatkiem
sił próbuje złapać odrobinę powietrza.
–
Ty...!
–
Witajcie, kochani! – powiedział wesoło Dumbledore, nieoczekiwanie wchodząc do
klasy. Jedną rękę trzymał swobodnie za plecami, drugą natomiast zaciskał na
torebce z cukierkami. – Możecie mi powiedzieć, jak wygląda sytuacja?
–
Albusie, musimy natychmiast przerwać
test! – Profesor McGonagall zapomniała o złości na przyjaciela i skupiła się na
przekonaniu dyrektora do swoich racji. – Ci pseudoaurorzy używają Zaklęć
Niewybaczalnych!
–
Wiem – odpowiedział lakonicznie mężczyzna, a potem zbliżył się do czwórki
nauczycieli i wyciągnął przed siebie torebkę ze słodyczami. – Ma ktoś ochotę na
cytrynowego dropsa?
Snape
przewrócił oczami, mamrocząc coś pod nosem. Flitwick i Darkside zamarli w
całkowitym bezruchu. McGonagall tymczasem zacisnęła usta w wąską linię, a w jej
oczach pojawił się błysk wściekłości.
–
Słyszałeś, co powiedziałam?! – krzyknęła. – Właśnie oznajmiłam, że aurorzy
używają na uczniach niedozwolonych zaklęć, a ty pytasz nas, czy nie mamy ochoty
na jakiegoś... cukierka?!
Dumbledore
uśmiechnął się dobrodusznie i spoczął na zwolnionym przez McGonagall krześle.
–
Moja droga, uspokój się, zanim powiesz coś, czego będziesz później żałować –
powiedział neutralnym tonem. Kobieta chciała coś odpowiedzieć, lecz on nie
pozwolił jej dojść do głosu. – Zresztą po to tutaj przyszedłem.
–
Żeby częstować nas cukierkami?
–
Hmm... Tak, to też. Ale nie jest to główny powód mojej wizyty – odparł wesoło.
– Wyczułem... ten rodzaj czarnej magii,
więc chciałem sprawdzić, jak w walce z nią radzą sobie nasi uczniowie.
* *
*
–
Crucio!
Harry
zacisnął powieki i napiął wszystkie mięśnie. Czekał na ból, lecz ten nigdy nie
nadszedł. Zamiast odczuć na sobie działanie klątwy torturującej, Harry usłyszał
czyjś przeraźliwy wrzask. I choć cichy głos z tyłu głowy podpowiadał mu, że nie
był to krzyk żadnego z jego przyjaciół, z przerażeniem otworzył oczy.
Pierwsze,
co zauważył, to że wszyscy zamarli w miejscu i ze zdziwieniem wpatrywali się w
coś, co leżało na ziemi. A w zasadzie w kogoś – w ciemnowłosego mężczyznę,
który rzucił na niego klątwę i który teraz zwijał się z bólu. Brunet nie
krzyczał. Już nie. Z jego wciąż otwartych ust od czasu do czasu wydobywały się
jedynie ciche jęki.
Harry
zmarszczył brwi, nie pojmując, co się stało. Dopiero po chwili na jego twarzy
pojawiło się zrozumienie, bo przypomniał sobie o zaklęciu, które rzucił na
siebie przed rozpoczęciem walki[2].
Czas
zdawał się stanąć w miejscu. Ale nie dla wszystkich. Draco jako pierwszy ocknął
się z letargu i zaatakował nieznajomych mężczyzn serią zaklęć ogłuszających.
Zrobił to na tyle szybko, że dwóch przeciwników padło na ziemię, nim reszta
zorientowała się w sytuacji. Po chwili jednak pozostali rywale także dołączyli
do walki, więc Draco musiał przejść do defensywy.
Uchylił
się przed zaklęciem zamrażającym, zablokował klątwę duszącą i w końcu
wyprowadził w miarę skuteczny kontratak. Mężczyzna, w którego posłał zaklęcie,
zdążył co prawda odeprzeć jego atak, nie miał jednak szans zrobić tego samego z
klątwą, którą Harry rzucił na niego od tyłu.
Draco
uniósł dłoń w geście triumfu, ale nim z jego gardła wydobył się choćby krótki
okrzyk radości, fioletowy promień ugodził go w plecy. Ślizgon runął na ziemię i
wypuścił różdżkę z bezwładnej dłoni. Potem więcej się nie poruszył.
Harry
ryknął z wściekłości, ściągając na siebie uwagę ostatnich dwóch rywali. Wśród
nich nadal był przywódca bandy, który dopiero pozbierał się po klątwie
torturującej. Bez wątpienia był najsilniejszy i najbardziej niebezpieczny z
całej grupy, a piątka mężczyzn, która została wcześniej wyeliminowana z walki,
nie sięgała mu nawet do pięt.
–
Za chwilę podzielisz los swojego chłoptasia – powiedział przez zaciśnięte zęby
brunet.
Harry
chciał coś odpowiedzieć, jakoś się odgryźć, jednak lecące w jego stronę
zaklęcie żrące skutecznie wybiło mu ten pomysł z głowy.
–
Naprawdę masz ochotę dalej się z nami bawić?
Nie
miał. Szczerze mówiąc, Harry nie pamiętał, kiedy po raz ostatni był tak bardzo
zmęczony i obolały. Najchętniej uciekłby z tej przeklętej polany, nie
odwracając się za siebie nawet na chwilę. Tyle że nie mógł. Czuł na sobie
przerażony wzrok Hermiony i wiedział, że nie darowałby sobie, gdyby ją tutaj
zostawił.
W
grę wchodziły także jego duma i ambicja. Wciąż miał realną szansę na
zwycięstwo, skoro zostało mu do pokonania tylko dwóch przeciwników. Bez
wątpienia groźnych i nieobliczalnych, ale nie niezwyciężonych. Wystarczy, że
nie dopuści do klasycznego pojedynku i spróbuje ich jakoś przechytrzyć.
–
Nebula![3] –
krzyknął nieoczekiwanie, a wtedy z jego różdżki wydobyły się gęste obłoki dymu,
które błyskawicznie rozeszły się po całej polanie.
Harry
uśmiechnął się pod nosem, będąc przekonanym, że zapewnił sobie trochę czasu na
zastanowienie. Zaklęcie, którego użył, ograniczało widoczność tylko jego
przeciwnikom. On sam doskonale wszystko widział. A przynajmniej tak mu się
wydawało, dopóki nie poczuł narastającego ciepła.
Kiedy
zauważył lecącą w jego stronę ogromną kulę ognia, było już za późno na
skuteczną obronę za pomocą magii. Rzucił się więc na ziemię i choć ostatecznie zaklęcie
go minęło, nie udało mu się uniknąć poparzenia lewego ramienia. Na szczęcie
skóra była tylko mocno zaczerwieniona i nie porobiły się na niej żadne
pęcherze. Ból był nie do zniesienia, tym razem jednak zdeterminował go do
działania.
* *
*
Zanim
dym objął całą polanę, Hermiona zacisnęła powieki i wtuliła twarz w ramię.
Wiedziała, że jeśli tego nie zrobi, spuchną jej oczy, a białka poczerwienieją i
zaczną boleśnie swędzieć. Nie potrafiła stwierdzić, ile minut tkwiła w tej
pozycji, w końcu jednak ciekawość okazała się silniejsza od zdrowego rozsądku i
zmusiła ją do rozeznania się w sytuacji. A przynajmniej do podjęcia próby.
Hermiona
otworzyła ostrożnie oczy, a wtedy przeżyła gwałtowny wstrząs. To, co zobaczyła,
przeszło jej najśmielsze oczekiwania. Przez chwilę miała nawet wrażenie, że nawdychała
się za dużo dymu i teraz mózg płatał jej figla. Harry był przytomny. Ten drugi
też. I trzeci, i czwarty... Kilku Harrych miało się dobrze i nic sobie nie
robiło z tego, że jego... ich zasłona
dymna została zneutralizowana.
–
Szanse chyba się wyrównały – usłyszała zwielokrotniony przez kopie głos
przyjaciela.
To Lustrzane Odbicie? Ale jak? I to Harry? Przecież to
naprawdę zaawansowana magia! – pomyślała Hermiona, wciąż nie dowierzając
własnym oczom. Nie chciała być niesprawiedliwa czy ujmować pomysłowości Harry'emu,
ale nie mogła pojąć, jakim cudem jej najlepszy przyjaciel znał i potrafił użyć
tak skomplikowanego zaklęcia, skoro przez ostatnie lata miał problemy z tymi
najprostszymi.
Nagle
zbłąkany promień klątwy minął ją zaledwie o włos. Przestała wtedy zawracać
sobie głowę nieoczekiwanymi umiejętnościami Harry'ego, zaczęła natomiast
uważnie śledzić rozwój wydarzeń. Blondyn, który najpierw pojedynkował się z
Victorią, a potem wyeliminował ją z walki, został trafiony jednym z zaklęć paraliżujących.
Został już do pokonania tylko on...
Hermiona
nie wydała okrzyku zwycięstwa, bo czuła, że jeszcze nic nie było przesądzone. I
miała rację. W jednej sekundzie zniknęły klony Harry'ego, w drugiej – prawdziwy
Harry musiał bronić się przed różnymi klątwami.
–
Znowu zapomniałeś, że jesteś tylko dzieckiem!
Lustrzane
Odbicie było wymagającym zaklęciem, więc Harry stracił na nie wiele energii.
Nie reagował przez to tak szybko jak na początku pojedynku. Ruszał się ociężale
i z trudem unikał klątw przeciwnika. Wyczarowanie skutecznych tarcz także nie
było łatwe, więc w końcu stało się to, czego się obawiał. Ciemnozielony promień
uderzył go w brzuch, a wtedy ugięły się pod nim nogi i upadł na kolana.
–
M–masz rację... – jęknął, bezskutecznie próbując się podnieść. – Może jestem
tylko dzieckiem, ale to nie znaczy, że mnie p–pokonasz...
Mężczyzna
uśmiechnął się pod nosem i posłał w niego trzy klątwy. Harry cudem uniknął
dwóch z nich. Trzecią próbował zablokować, ale nie zdążył – w efekcie promień
musnął mu twarz, pozostawiając na niej szerokie rozcięcie.
–
Poddaj się!
Te
dwa słowa zadziałały na niego jak katalizator. Harry zdołał wykrzesać z siebie
siły do uniesienia dłoni z różdżką i rzucenia ostatniego zaklęcia.
–
Nigdy! – odkrzyknął. – Manus Mors![4]
–
Crux Mortuus![5]
Hermiona
krzyknęła.
Nastąpiła
silna eksplozja.
Chwilę
później nastała cisza.
[1] Victoria Harald, Ślizgonka. Na potrzeby opowiadania wymyśliłem kilku
dodatkowych bohaterów, którzy są na tym samym roku co Harry. Niektórzy z nich
będą pojawiać się częściej, inny praktycznie w ogóle.
[2]
Zwierciadło Bólu; inkantacja: Specommuto
(łac. speculum – lustro; commuto, commutare – zamieniać; zaklęcie mojego autorstwa) – złożony czar ochronny, który sprawia, że to atakujący – nie ofiara – odczuwa skutki rzuconych zaklęć. Zwierciadło Bólu nie działa jednak na wszystkie uroki i klątwy, nie ma także zastosowania w przypadku zaklęć, które nie oddziałują bezpośrednio na zaatakowanego (np. Bombarda).
[3]
Nebula (łac. nebula – mgła, chmura; zaklęcie mojego autorstwa) – wokół rzucającego zaklęcie tworzy się gęsta mgła, uniemożliwiająca przeciwnikom dostrzeżenie czegokolwiek (rzucający zaklęcie widzi wszystko bez ograniczeń).
[4] Manus
Mors (łac. manus – ręka; mors – śmierć, zgon; zaklęcie mojego autorstwa) – zaklęcie duszące. Ofiara ma wrażenie, że niewidzialne dłonie zaciskają się na jej szyi i nie pozwalają na zaczerpnięcie oddech. Dlatego właśnie klątwa nazywana jest Ręką Śmierci.
[5] Crux
Mortuus (łac. crux – krzyż; mortuus – martwy, nieżywy; zaklęcie mojego autorstwa) – klątwa czarnomagiczna, która sprawia, że na ciele ofiary pojawia się znamię przypominające krzyż. Wokół niego stopniowo dochodzi do obumierania tkanek, a w konsekwencji – do uszkodzenia narządów wewnętrznych. Po niespełna godzinie w organizmie ofiary zachodzą nieodwracalne zmiany, dlatego też należy jak najszybciej rzucić odpowiednie przeciwzaklęcie.
O żesz Ty... Wow szok... Tylko tyle jestem w stanie napisać. Powróciłeś w wielkim stylu i od razu BUM... Super. Czekam z niecierpliwością na kolejny rozdział... Oby miesiąc minął szybko. Pozdrawiam ☺️
OdpowiedzUsuńCóż mogę napisać? Bardzo dziękuję za komentarz i cieszę się, że się podobało. :)
UsuńPozdrawiam!
Czołem!
OdpowiedzUsuńDobrze wiedzieć, że jedno z lepszych ff wróciło do życia :) Sam miałem niezły poślizg czasowy w ostatnim czasie, więc nie będę Ci robił wyrzutów w tym temacie :) Z pewnością nie jestem jedyny, który cieszy się z Twojego powrotu :)
Cóż , Draco chyba ma kompleksy. Musiało go zaboleć to, że Harry się z niego śmieje. Z drugiej strony lekko mnie zirytowało jego zachowanie. Wściekł się, że Harry śmieje się z tego, że nie umie wyczarować patronusa i przez to poczuł się poniżony. Chyba zapomniał, że w przeszłości sam naśmiewał się z Harry'ego i Rona i pokazywał im, że jest lepszy od nich w wielu rzeczach. Liczyłem, że Harry mu to wypomni, bo ja bym tak zrobił. To była lekka hipokryzja z jego strony i nie podobało mnie się to :P Ale i tak lubię Draco :)
Muszę szczerze przyznać, że kiedy zacząłem czytać moment, w którym Harry i reszta natrafiają na „śmierciożerców”, na samym początku skojarzyło mi się to z wątkiem z mojego opowiadania, w którym Harry, Kaspar i Martin spotykają trójkę swoich pierwszych, prawdziwych przeciwników. Przez chwilę naprawdę miałem wrażenie, że zaczną walczyć ze sobą jeden na jednego jak to było u mnie :D Zastanawia mnie tylko kim oni są? Wydaje mi się, że to ktoś pod wielosokowym, a ich zadaniem jest sprawdzenie jak uczniowie poradzą sobie ze śmierciożercą, gdy staną z nim oko w oko poza kontrolowanym testem. Zastanawia mnie tylko ten Cruciatus. Jeżeli to wszystko dzieje się za zgodą Dumbledore'a, to przecież muszą być wyciągnięte wobec niego konsekwencje. Który dyrektor pozwala, aby na jego uczniów rzucano jedno z Zaklęć Niewybaczalnych? Mam nadzieję, że dasz Albusowi chwilkę na wyjaśnienia, bo jestem ciekawy co też nim kierowało. Na razie za taką akcję jest u mnie na cenzurowanym. Jeszcze niech Avadę na nich rzucają, żeby dyrektor sobie zobaczył jak sobie z nią poradzą. Albo może to prawdziwi śmierciożercy, którzy jakimś cudem się tu dostali? Powiem ci, że z całego testu ten wątek najbardziej mnie zaciekawił :D
Sam opis walki również był świetny. Czytałem i potrafiłem sobie wyobrazić, co się w danej chwili dzieje, wiedziałem kto z kim walczy, kto na kogo rzuca zaklęcie itp. Niewielu to potrafi. Niektórzy z większej bitwy robią jeden wielki chaos, tak że nie idzie wyłapać kto się z kim tłucze, czy to początek bitwy, środek czy koniec. Wreszcie zobaczyłem jak wychodzą ci opisy batalistyczne, bo w poprzednich rozdziałach raczej jeszcze nie było wątku większej bitwy. Jeżeli była to przepraszam, ale po tak długiej przerwie muszę sobie na nowo odświeżyć opowiadanie :)
Podsumowując rozdział był bardzo dobry. Pamiętam, jak w którymś z moich wcześniejszych komentarzy narzekałem, że nie mamy żadnych walk, więc teraz dałeś mi niemal cały rozdział akcji :D Dziękuję :) Chwilowo zostałem zaspokojony ( nie idziemy myślami w tę stronę nu, nu, nu :D ), a z końcówki rozdziału wnoszę, że następny też będzie miał sporo akcji :) Tak więc z niecierpliwością czekam na kolejny rozdział!
W tym momencie się żegnam i życzę weny oraz wolnego czasu na pisanie historii :)
Jeszcze jedna kwestia. Nie wiem, czy to celowy zabieg czy nie, ale niektóre wyrazy mają inny kolor niż reszta tekstu :)
UsuńCześć!
UsuńSzczerze mówiąc, mam wrażenie, że wszystkie opowiadania i ff, które aktualnie czytam, miały w ostatnim czasie mniejsze lub większe poślizgi czasowe. :) W każdym razie ja już przestałem przejmować się rzadszymi aktualizacjami na innych blogach, bo zdaję sobie sprawę, że nie zawsze na wszystko mamy wpływ. :)
Twoje wnioski są poprawne, a przynajmniej ja na pewno je podzielam. Nie mam zielonego pojęcia, czy wynika to z ilości przeczytanych przeze mnie ff, czy tak po prostu było, w każdym razie jestem przekonany, że pod pewnymi względami Draco był wyjątkowo zakompleksiony. W mojej subiektywnej opinii przyczyn takiego stanu rzeczy należy doszukiwać się przede wszystkim w zazdrości oraz w niewłaściwych metodach wychowawczych stosowanych przez Lucjusza i Narcyzę. Cóż, w przeszłości stosunki pomiędzy Harrym i Draco były bardzo burzliwe; obaj nie szczędzili sobie przykrych słów i różnego rodzaju uszczypliwości. Nie będę się jednak teraz nad tym szczególnie rozwodzić, bo w początkowych rozdziałach poruszałem tę kwestię i poniekąd ją wyjaśniłem. No i na koniec niepopularna opinia - moim zdaniem każdy z nas jest w jakimś stopniu hipokrytą, nawet jeśli nie zdajemy sobie z tego sprawy. :)
Mogę tylko napisać, że wszelkie podobieństwa są przypadkowe, bo pierwotna wersja tego rozdziału powstała kilka lat temu i, pomijając kwestie związane ze stylistyką, raczej niczego w nim nie zmieniałem. A jeśli chodzi o pozostałą część komentarza, to z oczywistych powodów muszę zachować milczenie. Gdybym chociaż w minimalnym stopniu odniósł się do Twoich przypuszczeń, to tak naprawdę zdradziłbym wszystkie najważniejsze informacje, a przynajmniej bym Cię na nie naprowadził.
Do końca tomu pozostało jeszcze ponad dwadzieścia rozdziałów, więc akcja raz będzie przyspieszać, a raz zwalniać. No ale oczywiście nie mogę na razie poruszać tego tematu (żadnych szczegółów!), bo znowu zdradziłbym zbyt wiele. Wydaję mi się jednak, że powinniście być zadowoleni. :)
Na koniec chciałbym podziękować za tak wiele komplementów! Cieszę się również, że mimo długiej przerwy nie wyszedłem z wprawy i wciąż zadowala Was wymyślona przeze mnie historia.
Pozdrawiam!
PS: Nie, nie był to zabieg celowy. Składając zamówienie na szablon, nie przyszło mi do głowy, żeby napisać, iż tekst pisany kursywą powinien mieć tę samą barwę co tekst główny. Teraz musiałbym ręcznie babrać się w HTML-u, a najzwyczajniej w świecie nie lubię tego robić. Zresztą ostatnio i tak kilka razy musiałem dodawać rozdział do bloggera, bo z niewiadomych powodów czcionka automatycznie zmieniała mi się na białą i przez to na telefonach rozdział nie wyświetlał się prawidłowo (nie miałem takie problemu przy pisaniu ostatniego postu informacyjnego).
Ten komentarz został usunięty przez administratora bloga.
OdpowiedzUsuńHejka,
OdpowiedzUsuńwoooow, wystarczy to jedno słowo?
bardzo cieszę się z nowego rozdziału, ale przyznam się szczerze, że trochę żałuję, że już przeczytałam bo teraz to odliczam sekundy do następnego rozdziału ;)
ok, te słowa Draco "nie i już" no tak jeszcze tupnięcia nożką zabrakło ;) bardzo dziwne to zachowanie dementorów, ale przejmować się nimi to nie będę... zastanawiał mnie ten czar jaki użył Harry na sobie, ale się wyjaśniło, bardzo dobry pomysł, i och czekałam na moment kiedy zobaczymy co profesorowie uważają na temat tej walki... bardzo mnie ciekawi Snape i Darkside, ale Dumbledore och Minewra mówi oni użyli nie dozwolonych zaklęć, a Dumbledore co mówi? wiem, chce ktoś cytrynowego dropsa bosko...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Aga
Cześć!
UsuńWystarczy jedno słowo, choć przyznaję się bez bicia, że pod pewnymi względami wolę bardziej rozbudowane komentarze. Ale spokojnie, nic na siłę! W ostatecznym rozrachunku liczą się intencje, a nie ilość użytych znaków. :) Tak więc bardzo dziękuję za komentarz i miłe słowa.
Nie będę ukrywać, że kiedy pisałem tę scenę, właśnie w taki sposób wyobrażałem sobie Draco - naburmuszonego, ze skrzyżowanymi na piersiach rękami i tupiącego ze złości nogą. Jeśli chodzi o pozostałą część komentarza, to pozwolę sobie zachować milczenie. Nie chcę przez przypadek zdradzić zbyt wielu informacji, mogę natomiast zapewnić, że z czasem wszystko powinno się wyjaśnić. :)
Pozdrawiam
Hejka,
OdpowiedzUsuńbardzo cieszę się, że wróciłeś i to z takim rozdziałem, i cieszę się, że czytanie odwlekałam do teraz bo łatwiej jest wytrwać w oczekuwaniu parę dni niż miesiąc ;] a to nie byle jaki rozdział (ale też ostatnio nie próżnowałam, ale przeczytałam opowiadanie od poczatku), ale przejdźmy do samego rozdziału, bomba po prostu... trochę dziwi mnie to zachowanie dementorów, no chyba że to byli przebierańców, tak samo jak ci którzy ich zaatakowali wyglądają jak smierciozercy okazali się aurorami... Dracon skojarzył mi się z takim małym naburmuszonym dzieckiem... "nie i już" zabrakło tupnięcia nożką... pojedynki o tak naprawdę wspaniale opisane, zastanawiałam się jaki czar na siebie rzucił Harry, myślałam o osłonie, ale to rozwiązanie bardzo przydatne... no nie mogę pominąć Dumbledora tutaj z tekstem, że aurorzy użyli cruco, a on tylko "wiem, chce ktoś cytrynowego dropsa"... a Hermiona no co Harry nie może umieć jakoś zaklęć, czy co?
weny, weny Tobie życzę...
Pozdrawiam serdecznie Iza
Cześć!
UsuńA ja bardzo się cieszę, że mogę przeczytać Twój komentarz. :) Jeśli chodzi o dementorów, to celowo nie wyjaśniłem tego, co się właściwie stało, bo chciałem, żebyście sami mogli wyciągnąć własne wnioski. W moim odczuciu zaklęcie było po prostu silniejsze i zadziałało inaczej niż zazwyczaj, bo Harry włożył w nie więcej wysiłku i wybrał takie wspomnienie, które nie mogło być lepsze. Właśnie z tego powodu dementorzy nie uciekli, a zostali całkowicie unicestwieniu. Poza tym zaklęcie Patronusa, tak jak powiedział Remus w trzeciej części, sprawia trudności nawet doświadczonym czarodziejom. Uważam więc, że magiczna społeczność nie zna jeszcze potencjału tego zaklęcia, a przynajmniej jak dotąd nie mówiła o nim głośno.
Pozdrawiam!
Hejeczka,
OdpowiedzUsuńwspaniale powrót w wielkim stylu, trochę zastanawia mnie co myśli Snape czy Darkside, walki, walki naprawdę wow, Draco z tym nie idę i koniec zabrzmiał mi jak jakiś rozpuszczony dzieciak, ciekawe to zachowanie tych dementorów...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Basia
Hejka,
OdpowiedzUsuńwspaniale, zastanawia mnie co myśli Snape czy Darkside, jakie mają wrażenia co do tego testu i tego co widzą...
walki, walki..., Draco z tym nie idę i koniec zabrzmiał mi jak taki rozpuszczony dzieciak (jeszcze tupnięcie nagą), ale zastanawiające jest to zachowanie tych dementorów...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Aga