niedziela, 17 maja 2020

ROZDZIAŁ XXXIII


Moi drodzy!

Przede wszystkim chciałbym Was przeprosić za to, że na kolejny rozdział musieliście czekać tyle czasu (prawie rok). To niewątpliwie najdłuższa jak dotąd przerwa na moim blogu, mam więc nadzieję, że nigdy nie pobiję tego niechlubnego rekordu, a kolejne rozdziały będą pojawiać się z większą regularnością. Jeśli chodzi o przyczyny tego opóźnienia, to było ich tak wiele, że nie sposób ich wszystkich wymienić. Skupię się więc tylko na kilku najważniejszych.
Po pierwsze, miałem różne zawirowania na studiach, które wyjątkowo zdezorganizowały mi życie (m.in. zostałem zmuszony do zmiany promotora i tematu pracy magisterskiej, a co za tym idzie - musiałem zacząć wszystko od zera). Po drugie, od marca zmagamy się z pandemią, która na każdego z nas miała większy lub mniejszy wpływ. Ale tego chyba nie muszę Wam tłumaczyć. Od siebie mogę powiedzieć tylko tyle, że moja uczelnia nie zdała testu w kwestii zdalnego nauczania - przez cały ostatni rok nie miałem do zrobienia tyle, ile musiałem zrobić w ciągu ostatnich kilkunastu tygodni. Po trzecie, najzwyczajniej w świecie nie miałem ani sił, ani ochoty zajmować się tym blogiem. Chcę przez to powiedzieć, że kiedy już znalazłem czas, żeby usiąść nad rozdziałem, to nie byłem w stanie sklecić ani jednego sensownego zdania. Wierzcie lub nie, ale wiele razy zbierałem się do tego, by poinformować Was o aktualnej sytuacji, niestety za każdym razem kończyło się to bezmyślnym gapieniem w monitor.
W każdym razie wróciłem, mam nadzieję, że przezwyciężyłem w sobie tę dziwną niemoc i od teraz stopniowo wrócimy do normalności. Co więcej, tak jak obiecałem w ostatnim poście, chciałbym Was od razu poinformować, że kolejny rozdział pojawi się 13.06. lub 14.06. Mógłbym opublikować go wcześniej, chcę dać sobie jednak czas na poprawienie następnego rozdziału, żebyście nie musieli nie wiadomo jak długo na niego czekać.
Na koniec życzę Wam zdrowia i cierpliwości w tych trudnych i nieciekawych czasach. Mam nadzieję, że wszyscy czujecie się dobrze, nie macie problemów z pracą, szkołą lub uczelnią! #staysafe #stayhealthy

BETA: Seya (dziękuję!)

* * *

Harry był czarodziejem. Ale był też człowiekiem. I jak każdy człowiek miał swoje dobre i złe strony. Jedną z wad, której najbardziej w sobie nie znosił, była skłonność do niskiej samooceny. Czasem niepotrzebnie miewał do siebie pretensje, zdarzało mu się jednak złościć o coś, co zrobił, a co faktycznie mogło się nie wydarzyć. I nie chodziło tu bynajmniej o błędy, które wszyscy popełniali. Chodziło o sytuacje, które poza rozczarowaniami niczego innego nie wnosiły do jego życia.
Po wydostaniu się na powierzchnię Harry błyskawicznie wyrzucił z głowy przykre wspomnienia związane z niedawną walką. Odżyła w nim nadzieja, dzięki której poczuł, że teraz wszystko ułoży się po jego myśli. Oczywiście był w błędzie i okazało się, że przemawiała przez niego naiwność, a nic nieznacząca chwila uniesienia kosztowała go więcej, niż była tego warta.
Harry zapomniał, że życie nie jest bajką, która zawsze kończy się szczęśliwie. Jeśli los najpierw podawał komuś pomocną dłoń, z całą pewnością wkrótce potem rzuci mu pod nogi kłody. Kiedy więc Draco odnalazł skrzynię wypełnioną jedzeniem, Harry powinien przewidzieć, że ich dobra passa nie będzie trwać wiecznie. I rzeczywiście nie trwała, o czym przekonał się jeszcze tego samego dnia.
Gdy chłopcy zadecydowali o przerwaniu marszu i rozbiciu na noc namiotu, niebo zasnuło się gęstą warstwą chmur. Z błękitnego zrobiło się szare, ostatecznie jednak przybrało granatową, niemal czarną, barwę. Ciemność, która zapadła, niosła ze sobą nieopisaną grozę. Zdawała się przenikać wszystko na swej drodze, jednocześnie ostrzegając przed tym, co miało wkrótce nastąpić.
Problemy Harry'ego i Draco zaczęły się od lekkiej mżawki i odległych wyładowań. Burze zawsze były niebezpieczne, ale kiedy nie można się było przed nimi schronić, stanowiły poważne i nierzadko śmiertelne zagrożenie. Chłopcy zdawali sobie z tego sprawę, jednak okoliczności zmusiły ich do stawienia czoła rozszalałej naturze. W tej sytuacji byli całkowicie bezradni. Mogli jedynie wspomóc się magią i liczyć na to, że wichura nie zniszczy im namiotu i nie pozostawi ich na pastwę ulewnego deszczu.
I nie zniszczyła, choć przez całą noc silne porywy wiatru przeplatały się z częstymi uderzeniami piorunów i nie pozwalały chłopcom w spokoju odpocząć. Dopiero o poranku olbrzymie krople deszczu przestały bębnić o dach namiotu, dzięki czemu w środku zapanowała upragniona cisza. Harry i Draco czuwali jeszcze przez jakiś czas, w końcu jednak wyjrzeli na zewnątrz i gdy okazało się, że niebo ponownie zrobiło się bezchmurne, wiedzieli, że nic im już nie groziło. Zdrzemnęli się więc na kilka godzin, po czym szybko zwinęli obozowisko i ruszyli w dalszą drogę.

* * *

– Czy tobie też jest tak zimno?
Nieoczekiwane pytanie Draco sprawiło, że Harry wyrwał się z zamyślenia. Odsunąwszy na bok myśli o ostatniej nocy, skupił się na teraźniejszości i zerknął na dygocącego przyjaciela.
– Tak, ale nie masz się czym przejmować. Stopniowo wchodzimy coraz wyżej, więc to normalne, że temperatura spada – stwierdził, choć z niewiadomych powodów czuł, że okłamywał samego siebie.
– Nie podoba mi się to.
– Mnie też nie – przytaknął. – Tylko co z tego, skoro nie możemy z tym nic zrobić?
Draco nie odpowiedział, zamiast tego objął się rękami i spróbował rozgrzać zmarznięte ramiona. Gdy i to nie pomogło, wyciągnął różdżkę i rzucił na siebie zaklęcie rozgrzewające. Przestał szczękać zębami, mimo to wciąż było mu zimno. Wkrótce potem Harry także użył magii, bo i on przestał radzić sobie ze skutkami mroźnego powietrza.
– Nie dam już dłużej rady – jęknął kilka minut później Draco, z trudem stawiając kolejne kroki. – Odpuśćmy sobie ten test i wróćmy do szkoły.
Na chwilę zapadła cisza.
– Też o tym myślałem.
Draco nagle się zatrzymał.
– Więc?
Harry także stanął.
– No dobra, ale... – przerwał w pół zdania, właśnie coś sobie uświadomiwszy. – Już chyba wiem, co się dzieje.
Draco spojrzał na Harry'ego z oczekiwaniem, lecz nim ten cokolwiek powiedział, on również doszedł do pewnego wniosku.
– Dementorzy – mruknął ze zrozumieniem, dopiero teraz przypominając sobie o strażnikach z Azkabanu. – I co teraz? – Chrząknął, próbując pozbyć się nieprzyjemnego ucisku w gardle.
– Jak to co? Idziemy dalej, to chyba jasne.
Draco zbladł. Wyglądał na przerażonego tym pomysłem.
– Zwariowałeś?
– Przecież nie będziemy szukać innej drogi – odparł Harry, nie rozumiejąc, dlaczego w ogóle Malfoy wziął pod uwagę taką ewentualność. – Jesteśmy już tak blisko! Naprawdę chcesz się wycofać i zaczynać wszystko od nowa?
Draco wzruszył ramionami i usiadł na pobliskim kamieniu.
– Ja zostaję.
Harry'ego zamurowało.
– Żartujesz?
– Jestem śmiertelnie poważny.
– Ale... dlaczego?!
– Bo nie chcę!
Harry zacisnął dłonie w pięści i wziął kilka uspokajających oddechów. Powtarzał sobie w myślach, że jeśli rzuci się na Draco i zrobi mu krzywdę, to nauczyciele nie zaliczą mu testu. Nawet gdyby w pojedynkę pokonał kolejne przeszkody i jakimś cudem odnalazł powrotny świstoklik.
– No dobrze, nie chcesz, ale dlaczego? – powtórzył pytanie, chcąc zrozumieć przyjaciela. Musiał to zrobić. Jeśli nie pozna odpowiedzi, nawet najbardziej niedorzecznej i głupiej, nie będzie mógł nakłonić Malfoya do zmiany zdania.
Draco milczał i tylko wpatrywał się w swoje drżące dłonie. Dopiero po chwili podniósł głowę i spojrzał mu w oczy. Zaraz jednak ponownie odwrócił wzrok. Z jakiegoś powodu nie potrafił wytrzymać jego spojrzenia.
– Nie mogę... Nie chcę...
W tym momencie Harry nie potrzebował już żadnych słów wyjaśnienia.
– Boisz się dementorów – bardziej stwierdził, niż zapytał.
– Ja... po prostu mam pewien p–problem – zamilkł na chwilę, bojąc się przyznać do swoich słabości. – Nie potrafię wyczarować cielesnego patronusa.
– Tylko o to chodzi?
– Tak.
Harry skinął głową, a potem nagle zaczął się śmiać.
– Merlinie, co za ulga!
Na twarzy Draco najpierw pojawił się szok, a chwilę później nieopisana wściekłość.
– Jesteś idiotą, Potter! Nieczułym palantem, który nie ma w sobie ani grama empatii! – krzyknął, gwałtownie wstając. – Wiedziałem, że powinienem milczeć. Czułem, że mnie nie zrozumiesz! Cholerny chłopiec, który w wieku trzynastu lat wyczarował patronusa myśli, że jest ode mnie lepszy, co?!
Harry raptownie zamilkł. Dopiero teraz zrozumiał, że jego słowa miały dwuznaczny wydźwięk, a poprzedzający je atak śmiechu nadał im negatywnego znaczenia. Musiał szybko wyprostować tę sytuację, nim Malfoy utwierdzi się w słuszności błędnie wyciągniętych wniosków.
– To nie tak! Przepraszam!
– Za późno na fałszywą skruchę.
– Ale ja naprawdę nie miałem nic złego na myśli!
Draco prychnął. Nie wierzył w zapewnienia Harry'ego. Czuł się poniżony i zdeptany jak śmieć. Dlaczego nie ugryzł się w język? Dlaczego nie wymyślił jakiegoś innego wytłumaczenia, tylko od razu przyznał się do swoich słabości? Miał tyle różnych możliwości, a wybrał najgorszą z nich!
– Posłuchaj, popełniłem błąd – zaczął Harry, korzystając z okazji, że przyjaciel przestał na niego wrzeszczeć. – Nie powinienem się śmiać. Wiem o tym i dlatego jeszcze raz cię przepraszam. Naprawdę nie miałem zamiaru cię obrazić. Po prostu bałem się, że chodzi o coś, z czym nie będziemy mogli sobie poradzić.
– Jasne, teraz tak mówisz.
– Wiesz co powiedział profesor Lupin, kiedy uczył mnie tego zaklęcia? Że niewielu czarodziejów potrafi wyczarować cielesnego patronusa.
– Świetnie, teraz próbujesz mi udowodnić, że nie jestem lepszy nawet od zwykłego pospólstwa...
Harry miał ochotę się zaśmiać, lecz w porę się opamiętał. Nie zamierzał drugi raz popełnić tego samego błędu i niepotrzebnie denerwować Draco. I bez tego ich obecna sytuacja nie wyglądała najlepiej.
– Nie, nie próbuję. Chcę ci tylko powiedzieć, że nie masz się czym przejmować. Patronus nie jest zaklęciem, którego każdy może się nauczyć. Okej, teraz masz z nim wiele trudności, co nie znaczy, że już zawsze tak będzie. Widocznie nie miałeś szczęścia trafić na tak dobrego nauczyciela jak ja.
Draco przyjrzał mu się spod przymrużonych powiek, a na jego ustach pojawił się nikły uśmiech.
– Wyrabiasz się, Potter – powiedział neutralnym tonem. – Dobre pochlebstwa zawsze są w cenie, choć do mistrzostwa jeszcze trochę ci brakuje.
Harry wzruszył ramionami, bo nie wiedział, co powiedzieć. Zdawał sobie sprawę, że Draco nie przywykł do bycia gorszym od innych. Lucjusz i Narcyza od urodzenia wpajali mu wyidealizowane brednie, że jest cudownym dzieckiem. Wyjątkowym, niepowtarzalnym i jedynym w swoim rodzaju. Na tyle doskonałym, że słowo słabość było mu zupełnie obce. A jeśli jakimś cudem perfekcyjny Draco miał z czymś problemy, nie mógł się z nimi obnosić, a już na pewno nie mógł prosić o pomoc innych. Malfoyowie o nic nie proszą. Co najwyżej żądają. Mając to na uwadze, Harry musiał zachować wzmożoną czujność. Wszedł na grząski grunt, więc jedno pozornie niewinne słowo mogło sprawić, że spadnie w przepaść.
– Ja umiem rzucić zaklęcie Patronusa, prawda? – Draco spojrzał na niego z zainteresowaniem. – Skoro ja mogłem się go nauczyć, to ty tym bardziej. Po powrocie do Hogwartu mogę ci z nim pomóc.
– Poważnie? – Harry skinął głową. – W porządku.
– Czyli możemy iść dalej?
– Tak.
Harry odetchnął z ulgą.

* * *

Harry i Draco z niemałymi trudnościami wspinali się po piętrzącym się przed nimi wzniesieniu. Jako aktywni gracze quidditcha mogli poszczycić się wyjątkowo dobrą kondycją, jednak ze względu na oddziaływanie znajdujących się w pobliżu dementorów wspinaczka nie należała do najłatwiejszych wyzwań. Wypracowane na treningach mięśnie nie mogły im pomóc, bo najważniejszą walkę musieli stoczyć w swoich głowach. Tylko dzięki silnej woli i niezłomnej determinacji nie ulegli mrocznej magii i nie zrezygnowali z dalszej wędrówki.
Pokonawszy ostatnie kilkaset metrów, chłopcy stanęli jak wryci. Dotarcie na szczyt kosztowało ich wiele wysiłku, a okazało się niepotrzebną stratą energii. Przed nimi rozpościerała się rozległa dolina, w znacznej części porośnięta gęstym lasem.
– Zaczynam nienawidzić nauczycieli – powiedział Harry, z trudem łapiąc kolejny oddech. – Myślałem, że najgorsze mamy już za sobą. A tu proszę, taka niespodzianka! Nie dość, że musimy zejść na dół, to na dodatek czeka nas kolejna przeprawa przez jakieś cholerne zarośla!
– Patrz! – krzyknął Draco, chowając się za jego plecami.
Harry wytężył wzrok i zobaczył, że dnem doliny sunęła chmara dementorów, pozostawiając po sobie szeroki pas zmarzniętej zieleni. Przez kilkanaście sekund uważnie śledził ich ruchy, odnosząc wrażenie, że z każdą chwilą oddalali się od nich coraz bardziej. Nie był tego stuprocentowo pewien, ale w zasadzie przestało to mieć jakiekolwiek znaczenie, bo dementorzy nagle wykonali gwałtowny zwrot i wtedy już na pewno zmierzali dokładnie w ich kierunku.
– H-harry...
Cichy i drżący głos Draco zadziałał na Harry'ego niczym kubeł zimnej wody. Gryfon wiedział, że w nadchodzącej walce będzie osamotniony i przez to nie może pozwolić sobie na żaden błąd. Starał się więc zwalczyć narastający strach i nie myśleć o nasilającym się uczuciu zimna i beznadziejności. Wyciągnął różdżkę i czekał. W międzyczasie zastanowił się nad szczęśliwym wspomnieniem, by mieć pewność, że we właściwym momencie zaklęcie nie sprawi mu żadnych problemów.
Gdy dementorzy znajdowali się już na tyle blisko, że w powietrzu czuć było odór zgnilizny i rozkładu, Harry wypowiedział inkantację. Z białej mgły uformował się srebrzysty jeleń, który zerknął na niego przelotnie, a potem pomknął w dół zbocza. Jego rozłożyste poroże odznaczało się na tle ciemnych peleryn dementorów, sprawiając, że chłopcy na chwilę wstrzymali oddech. Harry mimowolnie przypomniał sobie dzień, w którym po raz pierwszy wyczarował cielesnego patronusa. Był nim zachwycony, a zwłaszcza tym, że przybierał animagiczną postać jego ojca. Dzięki temu miał wrażenie, że to nie jeleń bronił go przed dementorami, tylko sam James Potter.
Rozmyślenia na temat wydarzeń sprzed kilku lat szybko zeszły na drugi plan, bo Harry i Draco stali się świadkami niespotykanego zjawiska. Dementorzy, wyczuwając bijącą od patronusa energię, zrezygnowały z ataku. Nie byłoby w tym niczego dziwnego, gdyby nie fakt, że z niewiadomych powodów nagle przestały uciekać. Zamiast tego zbiły się w zwartą masę i wydały z siebie agonalne wrzaski. Po chwili ich peleryny spowiły czarne płomienie, a w niebo uniósł się gęsty dym. Dementorzy zniknęli, a w miejscu, w który dokonał się ich żywot, pozostała jedynie kupka popiołu.
– To chyba... nie było do końca normalne. – Pod wpływem emocji głos Harry'ego uległ zniekształceniu i przypominał skrzeczenie Jęczącej Marty. – Bo nie było, prawda? – dodał cicho.
– Mnie nie pytaj – odparł równie mocno zaskoczony Draco. – Zdaje się, że z naszej dwójki to ty jesteś ekspertem.
Harry skinął głową, lecz nie powiedział już ani słowa. Draco także milczał. Poczuł natomiast, jak z jego ciała nagle zeszło całe napięcie. Nienawidził bezradności i przymusu polegania na innych. Według niego taka postawa była nie tylko oznaką słabości, ale również proszeniem się o kłopoty. Tym razem miał szczęście, bo Harry potrafił wyczarować patronusa. A gdyby nie umiał? Wolał sobie tego nie wyobrażać, dlatego uczepił się myśli, że jeśli w przyszłości na jego drodze ponownie staną dementorzy, będzie w stanie poradzić sobie z nimi w pojedynkę.

* * *

Po potyczce z dementorami Harry i Draco zeszli na dno doliny, a potem obrali drogę wzdłuż lasu. Tym razem wędrówka po otwartej przestrzeni dawała im większe poczucie bezpieczeństwa niż podróż przez gęsto rosnące drzewa, krzewy i innego rodzaju zarośla. Była także mniej wymagająca, a wiedząc, że niedługo czeka ich kolejna wspinaczka, wydawała się jedynym słusznym wyborem.
Kilka godzin później chłopcy byli już na skraju całkowitego wyczerpania, więc podjęli decyzję o rozbiciu obozu i kontynuowaniu wędrówki dopiero następnego dnia. Chociaż do zmroku pozostało jeszcze trochę czasu, obaj zgodnie uznali, że nie zrobią sobie żadnej przerwy, nim nie uporają się ze wszystkimi obowiązkami. I tak Harry'emu przypadło w udziale zebranie suchych gałęzi na ognisko, Draco z kolei miał postawić namiot i otoczyć go zaklęciami ochronnymi.
Gdy Harry zniknął pomiędzy drzewami, Draco odczekał minutę, a potem z uśmiechem zadowolenia usiadł na ziemi. Wyciągnął z plecaka butelkę wody i po rzuceniu na nią zaklęcia chłodzącego zaspokoił swoje pragnienie. Wiedząc, że przyjaciel nie wróci zbyt szybko, nie spieszył się z wykonaniem przydzielonych mu zadań.

* * *

Po rozłożeniu i zabezpieczeniu namiotu Draco otarł mokre od potu czoło i pokiwał z zadowoleniem głową. Powtórzył w myślach listę użytych zaklęć, by upewnić się, że nie zapomniał o niczym ważnym. Potem ponownie sięgnął po butelkę z wodą, ale zanim zdążył przytknąć ją do ust, do jego uszu wdarł się urywany krzyk. Trwało to zaledwie ułamek sekundy, więc nie potrafił stwierdzić, czy nie miał przypadkiem jakichś omamów słuchowych. Nie mógł jednak założyć z góry, że tylko się przesłyszał, więc bez dalszej zwłoki popędził do lasu.
Biegł co tchu w płucach, koncentrując się na śladach pozostawionych przez Harry'ego. Cały czas trzymał wyciągniętą przed siebie różdżkę, bo w każdej chwili mógł natknąć się zarówno na przyjaciela, jak i na jego ewentualnego przeciwnika. Wiedział, że powinien uważnie stawiać kroki i starać się robić jak najmniej hałasu, jednak obawa o partnera skutecznie tłumiła wszelkie próby racjonalnego myślenia.
Niedługo później minął olbrzymi dąb i wybiegł na polanę. W jego głowie zapaliła się ostrzegawcza lampka, lecz szybko ją zignorował. Zamiast tego rozejrzał się wokół siebie, w cieniu drzew dostrzegając dwa splecione ze sobą ciała. Wyciągnął przed siebie różdżkę, ale nie wypowiedział żadnego zaklęcia. Zamarł, nie wiedząc, co zrobić. Czuł na sobie niewyobrażalną presję i kiedy był już blisko podjęcia ostatecznej decyzji, coś innego przykuło jego uwagę. Kątem oka zauważył jakiś ruch. Nie zdążył nawet mrugnąć okiem, nim spomiędzy drzew wybiegła kolejna osoba.
– Granger? – Otworzył szczerzej oczy i lekko rozchylił usta, uświadomiwszy sobie, kogo widzi. – Zgubiłaś się? – zapytał z charakterystyczną dla siebie nutą złośliwości, zapominając o tym, że miał pomóc Harry'emu.
– Nie mam czasu się z tobą cackać, Malfoy – odparła dziewczyna. I choć starała się sprawić wrażenie opanowanej, wyglądała na spiętą, wręcz głęboko czymś zaniepokojoną. – Widziałeś Victorię?[1] – zapytała tylko.
Draco skinął głową w stronę wciąż splątanych ze sobą ciał. Hermiona zmarszczyła podejrzliwie brwi, ale nie oderwała od Malfoya wzroku. Nie ufała mu. Byli rywalami, więc ten mógł ją tylko podpuszczać. Niemal widziała, jak pracowały trybiki w jego głowie, zastanawiając się, w jaki sposób ją wyeliminować.
– Jakkolwiek podoba mi się ta sytuacja, to wolałbym, żebyś już ze mnie zeszła – rozległ się rozbawiony głos Harry'ego.
Hermiona i Draco wycelowali w siebie różdżkami, a potem, jakby się wcześniej umówili, razem odwrócili głowy.
– Nie schlebiaj sobie, Potter. – Victoria zsunęła się z Harry'ego na ziemię, po czym jęknęła i złapała się za głowę. – Nawet mi się nie podobasz, więc nie wyobrażaj sobie nie wiadomo czego!
Harry uśmiechnął się pod nosem, ale nic nie powiedział. Zamiast tego zerwał się na równe nogi i otrzepał przybrudzone spodnie. Widząc, że Ślizgonka nadal się nie podniosła, wyciągnął przed siebie rękę.
– Jesteś moim wrogiem! – warknęła, odtrącając jego dłoń. Spróbowała wstać o własnych siłach, jednak zakręciło jej się w głowie, a nogi zrobiły się jak z waty. Gdyby nie szybka reakcja Harry'ego, z powrotem wylądowałaby na twardym gruncie. – Dzięki – dodała od niechcenia.
– Proszę bardzo.
– Tylko nie wyobrażaj sobie nie wiadomo czego!
Harry zaśmiał się cicho.
– Już to mówiłaś.
– Nie obchodzi mnie, że przyjaźnisz się z Draco! Nawet jeśli nie omotałeś go magią, to ja wciąż cię nie lubię!
Harry przewrócił oczami, bo już tyle razy nasłuchał się podobnych komentarzy, że kolejne nie robiły na nim żadnego wrażenia. Co najwyżej go nudziły. Odwrócił się więc w stronę przyjaciół, ale kiedy zobaczył, że ci mierzyli do siebie różdżkami, głos na chwilę uwiązł mu w gardle.
– Musimy się jakoś dogadać, bo inaczej cała nasza czwórka nie ukończy testu – powiedział w końcu, stając obok Malfoya.
Hermiona skinęła głową.
– Jeśli pozwolicie nam odejść, to obiecuję, że was nie zaatakujemy. Ani teraz, ani później – oświadczyła.
– Mów za siebie! – parsknęła Victoria. Otrząsnęła się już z chwilowego zamroczenia i teraz stała z dumnie uniesioną głową, mierząc w Harry'ego różdżką. – Mamy niepowtarzalną okazję, żeby wyeliminować naszych rywali i zdobyć dodatkowe punkty! Nie pozwolę ci tego zaprzepaścić!
Hermiona prychnęła.
– Niedawno pokazałaś, jaka jesteś chętna do pojedynków.
– To była zupełnie inna sytuacja – odparła niezrażona Ślizgonka. – Na szczęście nie mam w sobie ani krzty tego głupiego gryfonizmu i potrafię stwierdzić, kiedy sytuacja jest beznadziejna.
– Zamknij się! – krzyknęła Hermiona, tracąc nad sobą panowanie. – Musiałam ich spowolnić, a ty uciekłaś!
Ponieważ wszystko wskazywało na to, że dziewczyny nie dojdą do porozumienia, Harry popatrzył sugestywnie na Draco i niemal niezauważalnie sięgnął po swoją różdżkę. Był to jasny sygnał, że powinni wykorzystać sytuację i jak najszybciej pozbyć się swoich rywalek. Nawet jeśli jedną z nich była jego najlepsza przyjaciółka.
– Proszę, proszę, widzę, że trafiły nam się jeszcze dwa smakowite kąski! – Nagle, nie wiadomo skąd, rozległ się niski, odrobinę nosowy głos.
Spomiędzy drzew wyszedł jakiś mężczyzna. Był wysoki i dobrze zbudowany, miał ciemne włosy i mocno zarysowaną szczękę. Gdy Hermiona go zobaczyła, krew odpłynęła jej z twarzy. – Mówiłem wam, chłopaki, że dziewczyny prędzej czy później na coś się nam przydadzą.
Harry oniemiał. I to dosłownie. Był zaskoczony i nawet nie starał się tego ukryć. Tak bardzo zaangażował się w planowanie szybkiego wyeliminowania Hermiony i Victorii, że nie zauważył, jak zostali otoczeni. Zganiał się w myślach za tak głupi błąd i szybko policzył przeciwników – było ich siedmiu. Wszyscy trzymali w rękach różdżki, a fakt, że mieli na sobie czarne szaty sprawiał, że wyglądali jak śmierciożercy. Brakowało im tylko białych masek.
Gryfon przełknął nerwowo ślinę. Starał się znaleźć jakieś rozwiązanie, które pomogłoby ich czwórce wyjść cało z opresji, tyle że nic nie przychodziło mu do głowy. Jego umysł zdawał się już oswoić z myślą, że w końcu natrafili na przeszkodę, której nie będą w stanie pokonać.
Nieznajomi mężczyźni nie garnęli się jednak do ataku i przez kilka minut nie podjęli wobec nich żadnych działań. Prawdopodobnie napawali się przerażeniem schwytanych w pułapkę nastolatków i dla wzmocnienia efektu odwlekali decyzję, co z nimi zrobić. Popełnili przy tym poważny błąd – zapomnieli o zabraniu im różdżek.
Właśnie w tym niedopatrzeniu Harry dostrzegał szansę na ratunek. Wiedział, że musiał działać szybko i zdecydowanie, bo jeśli mężczyźni go obezwładnią i pozbawią jedynej broni, wtedy gra dobiegnie końca. Problem w tym, że przeciwników było zbyt wielu, a on nie miał możliwości, by podzielić się z przyjaciółmi swoim planem.
– A ty, maleńka, co tak nagle zamilkłaś? – zapytał Hermionę brunet, który jako pierwszy pojawił się na polanie. Podszedł do niej i z lubieżnym uśmiechem na ustach zaczął bawić się jej włosami. – Niedawno byłaś taka odważna, a teraz co?
– Nie dotykaj mnie! – krzyknęła, odsuwając się do tyłu.
– Nasza ślicznotka wystawiła pazurki – zarechotał, ponownie się do niej zbliżając.
Pozostali mężczyźni także wybuchnęli śmiechem.
Harry tymczasem przypomniał sobie o pewnym zaklęciu, które mogłoby mu dać przewagę w ewentualnej walce. Co prawda nie wiedział, czy uda mu się je poprawnie rzucić, bo nigdy dotąd nie próbował tego zrobić. Z drugiej strony nie miał nic do stracenia. Tym bardziej, że kolejnej szansy na pewno nie dostanie.
Wykorzystując moment nieuwagi mężczyzn, wycelował w siebie różdżką i w myślach wypowiedział inkantację. Serce zaczęło mu bić jak oszalałe, gdy minęło kilka sekund i nic się nie wydarzyło. Nie pamiętał dokładnie, jak rozpoznać poprawne rzucenie zaklęcia, wiedział jednak, że coś powinno się zmienić.
Zaklął w myślach i postanowił ponowić próbę. Miał już powtórzyć formułę zaklęcia, lecz właśnie wtedy poczuł delikatne mrowienie w całym ciele. Otoczyła go ciemna poświata, która najpierw zaczęła migotać, a po chwili całkowicie zniknęła.
– Patrzcie! – krzyknął stojący naprzeciwko niego blondyn i wskazał na niego drżącym palcem. – On coś kombinuje! Sam widziałem!
Wszyscy w mgnieniu oka odwrócili głowy w jego stronę. Zanim jednak ktokolwiek zdążył się odezwać, Hermiona złapała przywódcę bandy za ramiona i z całych sił uderzyła go kolanem w krocze.
Harry uśmiechnął się triumfalnie, gdy pod mężczyzną ugięły się kolana i z grymasem bólu na twarzy osunął się na ziemię. Słysząc jego pojękiwania i widząc, że zwinął się w kłębek, poczuł dumę. Hermiona była niesamowita.
– Brać ich!
Rozpoczęła się bitwa.
Harry odskoczył w bok, unikając lecącej w jego stronę klątwy, po czym rzucił pierwsze lepsze zaklęcie. Nie wiedział, czy kogoś trafił, bo czarny promień zmusił go do rzucenia się na ziemię. Przeturlał się kilka razy i równie szybko zerwał na równe nogi. Mimo grożącego mu niebezpieczeństwa nie potrafił przestać się uśmiechać. Był w swoim żywiole. Miał dryg do pojedynków, a im trudniejsze wyzwanie, tym więcej przyjemności mu sprawiało.
Aqua Pugnus! – krzyknął.
Wodna kula wystrzeliła z jego różdżki, lecz on ani przez chwilę nie śledził toru jej lotu. Od razu wyczarował przed sobą tarczę ochronną i dobrze, że to zrobił, bo kilka sekund później uderzyło w nią jakieś zaklęcie. Huk, który temu towarzyszył, przypominał niewielki wybuch. W powietrze uniósł się gęsty dym, który nie tylko ograniczył mu widoczność, ale także boleśnie drapał go w gardło.
Gdy niedługo później zadymienie zniknęło, Harry zauważył, że aż trzech mężczyzn postanowiło z nim walczyć. Jednym z jego przeciwników był brunet, którego Hermiona znokautowała ciosem w kroczę. Nadal wyglądał na obolałego i nie w pełni sprawnego, lecz coś w jego spojrzeniu wskazywało na to, że nie można go było lekceważyć.
Starcie nabierało tempa. Po kilku minutach Harry'emu udało się wyeliminować pierwszego przeciwnika za pomocą klątwy usypiającej. Sam nie wiedział, jak to zrobił, bo ledwo wyrabiał się z odpieraniem ataków, o oddawaniu ciosów już nie mówiąc. Wciąż jednak mierzył się z dwoma rywalami, problem w tym, że coraz ciężej mu się oddychało i nie wiedział, ile jeszcze wytrzyma.
Draco z kolei radził sobie całkiem nieźle. Choć na czole miał szerokie rozcięcie i krew spływała mu na twarz, jego zaklęcia były na tyle cele, że jeden z mężczyzn leżał już nieprzytomny na ziemi. Drugi był jednak znacznie szybszy od swojego kompana, dzięki czemu żadne zaklęcie nawet go nie musnęło. Jego usta wyginały się w szaleńczym uśmiechu, co w połączeniu z rodzajem rzucanych przez niego klątw sprawiało, że wydawał się niezrównoważony psychicznie.
Dziewczyny walczyły dzielnie, ale jak dotąd żadna z nich nie była w stanie zakończyć swojego pojedynku. Robiły uniki, używały tarcz ochronnych i rzucały każdy czar, jaki tylko przyszedł im do głowy, a mimo to nie potrafiły uzyskać nawet chwilowej przewagi nad o wiele bardziej doświadczonymi rywalami.
Kiedy chłopcy zaczęli dominować nad nieznajomymi mężczyznami, Victoria nie zauważyła rykoszetującego zaklęcia i z urwanym krzykiem upadła na ziemię. Blondyn, z którym walczyła, od razu przystąpił do ataku na Hermionę. Gdy chwilę później wystrzelił w nią serię zaklęć, dziewczyna odskoczyła na bok, ale potknęła się o wystający korzeń. Chcąc zamortyzować upadek, mimowolnie wypuściła z dłoni różdżkę, co błyskawicznie wykorzystał jej przeciwnik.
Harry był wyczerpany, dlatego jeszcze mocniej skoncentrował się na swojej walce. Póki co udało mu się uniknąć wszystkich wymierzonych w niego zaklęć, ale przypłacił to utratą całego zapasu sił. W tej chwili już chyba tylko silna wola utrzymywała go na nogach.
Bombarda! – usłyszał, lecz nie miał czasu należycie zareagować. Zdążył jedynie przycisnąć ramiona do głowy, nim niewidzialna siła uniosła go w powietrze i cisnęła nim kilka metrów dalej. – Dobrze walczysz, ale zapomniałeś, że wciąż jesteś dzieckiem, które nie może się z nami równać!
Harry leżał poobijany na ziemi, nie mając siły dłużej się bronić.
– Jeszcze z–zobaczymy... – powiedział z trudem.
Brunet, przywódca bandy, podszedł do niego i zaśmiał mu się w twarz.
– Tak myślisz?
Gryfon odwrócił głowę.
– Od samego początku byliście skazani na porażkę... Crucio!

* * *

Profesor McGonagall zerwała się raptownie ze swojego miejsca, wypuszczając z dłoni filiżankę z herbatą. Porcelana roztrzaskała się o podłogę, a jasnobrązowa ciecz trysnęła na wszystkie strony.
– Na Merlina, Severusie, kogo ty sprowadziłeś do szkoły?! – krzyknęła, ignorując mokrą plamę na spodzie szaty.
Profesor Flitwick i profesor Darkside spojrzeli na nią z zaskoczeniem. Na co dzień spokojna i opanowana kobieta wyglądała jak tykająca bomba, która miała niebawem eksplodować.
Severus z wyraźną niechęcią przeniósł wzrok na swoją przyjaciółkę. Wyglądał na znudzonego i może trochę zmęczonego, w każdym razie drżące od gniewu nozdrza McGonagall nie zrobiły na nim szczególnego wrażenia.
– O co znowu chodzi?
– O to, że jeden z aurorów rzucił na Harry'ego Cruciatusa!
Mężczyzna nie pokazał po sobie żadnych emocji i ostatecznie ograniczył się jedynie do wzruszenia ramionami.
– Nie wiem, czym się przejmujesz, skoro dla Pottera to chleb powszedni.
McGonagall zamarła, czując się tak, jakby dostała w twarz. Po chwili jednak zaskoczenie całkowicie jej minęło, za to gniew ponownie urósł w siłę. Na usta cisnęły jej się najgorsze przekleństwa, dłonie natomiast miały ochotę zacisnąć się na gardle Severusa. Już nawet widziała, jak mężczyzna purpurowieje na twarzy i ostatkiem sił próbuje złapać odrobinę powietrza.
– Ty...!
– Witajcie, kochani! – powiedział wesoło Dumbledore, nieoczekiwanie wchodząc do klasy. Jedną rękę trzymał swobodnie za plecami, drugą natomiast zaciskał na torebce z cukierkami. – Możecie mi powiedzieć, jak wygląda sytuacja?
– Albusie, musimy natychmiast przerwać test! – Profesor McGonagall zapomniała o złości na przyjaciela i skupiła się na przekonaniu dyrektora do swoich racji. – Ci pseudoaurorzy używają Zaklęć Niewybaczalnych!
– Wiem – odpowiedział lakonicznie mężczyzna, a potem zbliżył się do czwórki nauczycieli i wyciągnął przed siebie torebkę ze słodyczami. – Ma ktoś ochotę na cytrynowego dropsa?
Snape przewrócił oczami, mamrocząc coś pod nosem. Flitwick i Darkside zamarli w całkowitym bezruchu. McGonagall tymczasem zacisnęła usta w wąską linię, a w jej oczach pojawił się błysk wściekłości.
– Słyszałeś, co powiedziałam?! – krzyknęła. – Właśnie oznajmiłam, że aurorzy używają na uczniach niedozwolonych zaklęć, a ty pytasz nas, czy nie mamy ochoty na jakiegoś... cukierka?!
Dumbledore uśmiechnął się dobrodusznie i spoczął na zwolnionym przez McGonagall krześle.
– Moja droga, uspokój się, zanim powiesz coś, czego będziesz później żałować – powiedział neutralnym tonem. Kobieta chciała coś odpowiedzieć, lecz on nie pozwolił jej dojść do głosu. – Zresztą po to tutaj przyszedłem.
– Żeby częstować nas cukierkami?
– Hmm... Tak, to też. Ale nie jest to główny powód mojej wizyty – odparł wesoło. – Wyczułem... ten rodzaj czarnej magii, więc chciałem sprawdzić, jak w walce z nią radzą sobie nasi uczniowie.

* * *

Crucio!
Harry zacisnął powieki i napiął wszystkie mięśnie. Czekał na ból, lecz ten nigdy nie nadszedł. Zamiast odczuć na sobie działanie klątwy torturującej, Harry usłyszał czyjś przeraźliwy wrzask. I choć cichy głos z tyłu głowy podpowiadał mu, że nie był to krzyk żadnego z jego przyjaciół, z przerażeniem otworzył oczy.
Pierwsze, co zauważył, to że wszyscy zamarli w miejscu i ze zdziwieniem wpatrywali się w coś, co leżało na ziemi. A w zasadzie w kogoś – w ciemnowłosego mężczyznę, który rzucił na niego klątwę i który teraz zwijał się z bólu. Brunet nie krzyczał. Już nie. Z jego wciąż otwartych ust od czasu do czasu wydobywały się jedynie ciche jęki.
Harry zmarszczył brwi, nie pojmując, co się stało. Dopiero po chwili na jego twarzy pojawiło się zrozumienie, bo przypomniał sobie o zaklęciu, które rzucił na siebie przed rozpoczęciem walki[2].
Czas zdawał się stanąć w miejscu. Ale nie dla wszystkich. Draco jako pierwszy ocknął się z letargu i zaatakował nieznajomych mężczyzn serią zaklęć ogłuszających. Zrobił to na tyle szybko, że dwóch przeciwników padło na ziemię, nim reszta zorientowała się w sytuacji. Po chwili jednak pozostali rywale także dołączyli do walki, więc Draco musiał przejść do defensywy.
Uchylił się przed zaklęciem zamrażającym, zablokował klątwę duszącą i w końcu wyprowadził w miarę skuteczny kontratak. Mężczyzna, w którego posłał zaklęcie, zdążył co prawda odeprzeć jego atak, nie miał jednak szans zrobić tego samego z klątwą, którą Harry rzucił na niego od tyłu.
Draco uniósł dłoń w geście triumfu, ale nim z jego gardła wydobył się choćby krótki okrzyk radości, fioletowy promień ugodził go w plecy. Ślizgon runął na ziemię i wypuścił różdżkę z bezwładnej dłoni. Potem więcej się nie poruszył.
Harry ryknął z wściekłości, ściągając na siebie uwagę ostatnich dwóch rywali. Wśród nich nadal był przywódca bandy, który dopiero pozbierał się po klątwie torturującej. Bez wątpienia był najsilniejszy i najbardziej niebezpieczny z całej grupy, a piątka mężczyzn, która została wcześniej wyeliminowana z walki, nie sięgała mu nawet do pięt.
– Za chwilę podzielisz los swojego chłoptasia – powiedział przez zaciśnięte zęby brunet.
Harry chciał coś odpowiedzieć, jakoś się odgryźć, jednak lecące w jego stronę zaklęcie żrące skutecznie wybiło mu ten pomysł z głowy.
– Naprawdę masz ochotę dalej się z nami bawić?
Nie miał. Szczerze mówiąc, Harry nie pamiętał, kiedy po raz ostatni był tak bardzo zmęczony i obolały. Najchętniej uciekłby z tej przeklętej polany, nie odwracając się za siebie nawet na chwilę. Tyle że nie mógł. Czuł na sobie przerażony wzrok Hermiony i wiedział, że nie darowałby sobie, gdyby ją tutaj zostawił.
W grę wchodziły także jego duma i ambicja. Wciąż miał realną szansę na zwycięstwo, skoro zostało mu do pokonania tylko dwóch przeciwników. Bez wątpienia groźnych i nieobliczalnych, ale nie niezwyciężonych. Wystarczy, że nie dopuści do klasycznego pojedynku i spróbuje ich jakoś przechytrzyć.
Nebula![3] – krzyknął nieoczekiwanie, a wtedy z jego różdżki wydobyły się gęste obłoki dymu, które błyskawicznie rozeszły się po całej polanie.
Harry uśmiechnął się pod nosem, będąc przekonanym, że zapewnił sobie trochę czasu na zastanowienie. Zaklęcie, którego użył, ograniczało widoczność tylko jego przeciwnikom. On sam doskonale wszystko widział. A przynajmniej tak mu się wydawało, dopóki nie poczuł narastającego ciepła.
Kiedy zauważył lecącą w jego stronę ogromną kulę ognia, było już za późno na skuteczną obronę za pomocą magii. Rzucił się więc na ziemię i choć ostatecznie zaklęcie go minęło, nie udało mu się uniknąć poparzenia lewego ramienia. Na szczęcie skóra była tylko mocno zaczerwieniona i nie porobiły się na niej żadne pęcherze. Ból był nie do zniesienia, tym razem jednak zdeterminował go do działania.

* * *

Zanim dym objął całą polanę, Hermiona zacisnęła powieki i wtuliła twarz w ramię. Wiedziała, że jeśli tego nie zrobi, spuchną jej oczy, a białka poczerwienieją i zaczną boleśnie swędzieć. Nie potrafiła stwierdzić, ile minut tkwiła w tej pozycji, w końcu jednak ciekawość okazała się silniejsza od zdrowego rozsądku i zmusiła ją do rozeznania się w sytuacji. A przynajmniej do podjęcia próby.
Hermiona otworzyła ostrożnie oczy, a wtedy przeżyła gwałtowny wstrząs. To, co zobaczyła, przeszło jej najśmielsze oczekiwania. Przez chwilę miała nawet wrażenie, że nawdychała się za dużo dymu i teraz mózg płatał jej figla. Harry był przytomny. Ten drugi też. I trzeci, i czwarty... Kilku Harrych miało się dobrze i nic sobie nie robiło z tego, że jego... ich zasłona dymna została zneutralizowana.
– Szanse chyba się wyrównały – usłyszała zwielokrotniony przez kopie głos przyjaciela.
To Lustrzane Odbicie? Ale jak? I to Harry? Przecież to naprawdę zaawansowana magia! – pomyślała Hermiona, wciąż nie dowierzając własnym oczom. Nie chciała być niesprawiedliwa czy ujmować pomysłowości Harry'emu, ale nie mogła pojąć, jakim cudem jej najlepszy przyjaciel znał i potrafił użyć tak skomplikowanego zaklęcia, skoro przez ostatnie lata miał problemy z tymi najprostszymi.
Nagle zbłąkany promień klątwy minął ją zaledwie o włos. Przestała wtedy zawracać sobie głowę nieoczekiwanymi umiejętnościami Harry'ego, zaczęła natomiast uważnie śledzić rozwój wydarzeń. Blondyn, który najpierw pojedynkował się z Victorią, a potem wyeliminował ją z walki, został trafiony jednym z zaklęć paraliżujących. Został już do pokonania tylko on...
Hermiona nie wydała okrzyku zwycięstwa, bo czuła, że jeszcze nic nie było przesądzone. I miała rację. W jednej sekundzie zniknęły klony Harry'ego, w drugiej – prawdziwy Harry musiał bronić się przed różnymi klątwami.
– Znowu zapomniałeś, że jesteś tylko dzieckiem!
Lustrzane Odbicie było wymagającym zaklęciem, więc Harry stracił na nie wiele energii. Nie reagował przez to tak szybko jak na początku pojedynku. Ruszał się ociężale i z trudem unikał klątw przeciwnika. Wyczarowanie skutecznych tarcz także nie było łatwe, więc w końcu stało się to, czego się obawiał. Ciemnozielony promień uderzył go w brzuch, a wtedy ugięły się pod nim nogi i upadł na kolana.
– M–masz rację... – jęknął, bezskutecznie próbując się podnieść. – Może jestem tylko dzieckiem, ale to nie znaczy, że mnie p–pokonasz...
Mężczyzna uśmiechnął się pod nosem i posłał w niego trzy klątwy. Harry cudem uniknął dwóch z nich. Trzecią próbował zablokować, ale nie zdążył – w efekcie promień musnął mu twarz, pozostawiając na niej szerokie rozcięcie.
– Poddaj się!
Te dwa słowa zadziałały na niego jak katalizator. Harry zdołał wykrzesać z siebie siły do uniesienia dłoni z różdżką i rzucenia ostatniego zaklęcia.
– Nigdy! – odkrzyknął. – Manus Mors![4]
Crux Mortuus![5]
Hermiona krzyknęła.
Nastąpiła silna eksplozja.
Chwilę później nastała cisza.



[1] Victoria Harald, Ślizgonka. Na potrzeby opowiadania wymyśliłem kilku dodatkowych bohaterów, którzy są na tym samym roku co Harry. Niektórzy z nich będą pojawiać się częściej, inny praktycznie w ogóle.
[2] Zwierciadło Bólu; inkantacja: Specommuto (łac. speculum – lustro; commutocommutare – zamieniać; zaklęcie mojego autorstwa) – złożony czar ochronny, który sprawia, że to atakujący – nie ofiara – odczuwa skutki rzuconych zaklęć. Zwierciadło Bólu nie działa jednak na wszystkie uroki i klątwy, nie ma także zastosowania w przypadku zaklęć, które nie oddziałują bezpośrednio na zaatakowanego (np. Bombarda).
[3] Nebula (łac. nebula – mgła, chmura; zaklęcie mojego autorstwa) – wokół rzucającego zaklęcie tworzy się gęsta mgła, uniemożliwiająca przeciwnikom dostrzeżenie czegokolwiek (rzucający zaklęcie widzi wszystko bez ograniczeń).
[4] Manus Mors (łac. manus – ręka; mors – śmierć, zgon; zaklęcie mojego autorstwa) – zaklęcie duszące. Ofiara ma wrażenie, że niewidzialne dłonie zaciskają się na jej szyi i nie pozwalają na zaczerpnięcie oddech. Dlatego właśnie klątwa nazywana jest Ręką Śmierci.
[5] Crux Mortuus (łac. crux – krzyż; mortuus – martwy, nieżywy; zaklęcie mojego autorstwa) – klątwa czarnomagiczna, która sprawia, że na ciele ofiary pojawia się znamię przypominające krzyż. Wokół niego stopniowo dochodzi do obumierania tkanek, a w konsekwencji – do uszkodzenia narządów wewnętrznych. Po niespełna godzinie w organizmie ofiary zachodzą nieodwracalne zmiany, dlatego też należy jak najszybciej rzucić odpowiednie przeciwzaklęcie.

12 komentarzy:

  1. O żesz Ty... Wow szok... Tylko tyle jestem w stanie napisać. Powróciłeś w wielkim stylu i od razu BUM... Super. Czekam z niecierpliwością na kolejny rozdział... Oby miesiąc minął szybko. Pozdrawiam ☺️

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cóż mogę napisać? Bardzo dziękuję za komentarz i cieszę się, że się podobało. :)

      Pozdrawiam!

      Usuń
  2. Czołem!

    Dobrze wiedzieć, że jedno z lepszych ff wróciło do życia :) Sam miałem niezły poślizg czasowy w ostatnim czasie, więc nie będę Ci robił wyrzutów w tym temacie :) Z pewnością nie jestem jedyny, który cieszy się z Twojego powrotu :)

    Cóż , Draco chyba ma kompleksy. Musiało go zaboleć to, że Harry się z niego śmieje. Z drugiej strony lekko mnie zirytowało jego zachowanie. Wściekł się, że Harry śmieje się z tego, że nie umie wyczarować patronusa i przez to poczuł się poniżony. Chyba zapomniał, że w przeszłości sam naśmiewał się z Harry'ego i Rona i pokazywał im, że jest lepszy od nich w wielu rzeczach. Liczyłem, że Harry mu to wypomni, bo ja bym tak zrobił. To była lekka hipokryzja z jego strony i nie podobało mnie się to :P Ale i tak lubię Draco :)

    Muszę szczerze przyznać, że kiedy zacząłem czytać moment, w którym Harry i reszta natrafiają na „śmierciożerców”, na samym początku skojarzyło mi się to z wątkiem z mojego opowiadania, w którym Harry, Kaspar i Martin spotykają trójkę swoich pierwszych, prawdziwych przeciwników. Przez chwilę naprawdę miałem wrażenie, że zaczną walczyć ze sobą jeden na jednego jak to było u mnie :D Zastanawia mnie tylko kim oni są? Wydaje mi się, że to ktoś pod wielosokowym, a ich zadaniem jest sprawdzenie jak uczniowie poradzą sobie ze śmierciożercą, gdy staną z nim oko w oko poza kontrolowanym testem. Zastanawia mnie tylko ten Cruciatus. Jeżeli to wszystko dzieje się za zgodą Dumbledore'a, to przecież muszą być wyciągnięte wobec niego konsekwencje. Który dyrektor pozwala, aby na jego uczniów rzucano jedno z Zaklęć Niewybaczalnych? Mam nadzieję, że dasz Albusowi chwilkę na wyjaśnienia, bo jestem ciekawy co też nim kierowało. Na razie za taką akcję jest u mnie na cenzurowanym. Jeszcze niech Avadę na nich rzucają, żeby dyrektor sobie zobaczył jak sobie z nią poradzą. Albo może to prawdziwi śmierciożercy, którzy jakimś cudem się tu dostali? Powiem ci, że z całego testu ten wątek najbardziej mnie zaciekawił :D

    Sam opis walki również był świetny. Czytałem i potrafiłem sobie wyobrazić, co się w danej chwili dzieje, wiedziałem kto z kim walczy, kto na kogo rzuca zaklęcie itp. Niewielu to potrafi. Niektórzy z większej bitwy robią jeden wielki chaos, tak że nie idzie wyłapać kto się z kim tłucze, czy to początek bitwy, środek czy koniec. Wreszcie zobaczyłem jak wychodzą ci opisy batalistyczne, bo w poprzednich rozdziałach raczej jeszcze nie było wątku większej bitwy. Jeżeli była to przepraszam, ale po tak długiej przerwie muszę sobie na nowo odświeżyć opowiadanie :)

    Podsumowując rozdział był bardzo dobry. Pamiętam, jak w którymś z moich wcześniejszych komentarzy narzekałem, że nie mamy żadnych walk, więc teraz dałeś mi niemal cały rozdział akcji :D Dziękuję :) Chwilowo zostałem zaspokojony ( nie idziemy myślami w tę stronę nu, nu, nu :D ), a z końcówki rozdziału wnoszę, że następny też będzie miał sporo akcji :) Tak więc z niecierpliwością czekam na kolejny rozdział!

    W tym momencie się żegnam i życzę weny oraz wolnego czasu na pisanie historii :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jeszcze jedna kwestia. Nie wiem, czy to celowy zabieg czy nie, ale niektóre wyrazy mają inny kolor niż reszta tekstu :)

      Usuń
    2. Cześć!

      Szczerze mówiąc, mam wrażenie, że wszystkie opowiadania i ff, które aktualnie czytam, miały w ostatnim czasie mniejsze lub większe poślizgi czasowe. :) W każdym razie ja już przestałem przejmować się rzadszymi aktualizacjami na innych blogach, bo zdaję sobie sprawę, że nie zawsze na wszystko mamy wpływ. :)

      Twoje wnioski są poprawne, a przynajmniej ja na pewno je podzielam. Nie mam zielonego pojęcia, czy wynika to z ilości przeczytanych przeze mnie ff, czy tak po prostu było, w każdym razie jestem przekonany, że pod pewnymi względami Draco był wyjątkowo zakompleksiony. W mojej subiektywnej opinii przyczyn takiego stanu rzeczy należy doszukiwać się przede wszystkim w zazdrości oraz w niewłaściwych metodach wychowawczych stosowanych przez Lucjusza i Narcyzę. Cóż, w przeszłości stosunki pomiędzy Harrym i Draco były bardzo burzliwe; obaj nie szczędzili sobie przykrych słów i różnego rodzaju uszczypliwości. Nie będę się jednak teraz nad tym szczególnie rozwodzić, bo w początkowych rozdziałach poruszałem tę kwestię i poniekąd ją wyjaśniłem. No i na koniec niepopularna opinia - moim zdaniem każdy z nas jest w jakimś stopniu hipokrytą, nawet jeśli nie zdajemy sobie z tego sprawy. :)

      Mogę tylko napisać, że wszelkie podobieństwa są przypadkowe, bo pierwotna wersja tego rozdziału powstała kilka lat temu i, pomijając kwestie związane ze stylistyką, raczej niczego w nim nie zmieniałem. A jeśli chodzi o pozostałą część komentarza, to z oczywistych powodów muszę zachować milczenie. Gdybym chociaż w minimalnym stopniu odniósł się do Twoich przypuszczeń, to tak naprawdę zdradziłbym wszystkie najważniejsze informacje, a przynajmniej bym Cię na nie naprowadził.

      Do końca tomu pozostało jeszcze ponad dwadzieścia rozdziałów, więc akcja raz będzie przyspieszać, a raz zwalniać. No ale oczywiście nie mogę na razie poruszać tego tematu (żadnych szczegółów!), bo znowu zdradziłbym zbyt wiele. Wydaję mi się jednak, że powinniście być zadowoleni. :)

      Na koniec chciałbym podziękować za tak wiele komplementów! Cieszę się również, że mimo długiej przerwy nie wyszedłem z wprawy i wciąż zadowala Was wymyślona przeze mnie historia.

      Pozdrawiam!

      PS: Nie, nie był to zabieg celowy. Składając zamówienie na szablon, nie przyszło mi do głowy, żeby napisać, iż tekst pisany kursywą powinien mieć tę samą barwę co tekst główny. Teraz musiałbym ręcznie babrać się w HTML-u, a najzwyczajniej w świecie nie lubię tego robić. Zresztą ostatnio i tak kilka razy musiałem dodawać rozdział do bloggera, bo z niewiadomych powodów czcionka automatycznie zmieniała mi się na białą i przez to na telefonach rozdział nie wyświetlał się prawidłowo (nie miałem takie problemu przy pisaniu ostatniego postu informacyjnego).

      Usuń
  3. Ten komentarz został usunięty przez administratora bloga.

    OdpowiedzUsuń
  4. Hejka,
    woooow, wystarczy to jedno słowo?
    bardzo cieszę się z nowego rozdziału, ale przyznam się szczerze, że trochę żałuję, że już przeczytałam bo teraz to odliczam sekundy do następnego rozdziału ;)
    ok, te słowa Draco "nie i już" no tak jeszcze tupnięcia nożką zabrakło ;) bardzo dziwne to zachowanie dementorów, ale przejmować się nimi to nie będę... zastanawiał mnie ten czar jaki użył Harry na sobie, ale się wyjaśniło, bardzo dobry pomysł, i och czekałam na moment kiedy zobaczymy co profesorowie uważają na temat tej walki... bardzo mnie ciekawi Snape i Darkside, ale Dumbledore och Minewra mówi oni użyli nie dozwolonych zaklęć, a Dumbledore co mówi? wiem, chce ktoś cytrynowego dropsa bosko...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Aga

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cześć!

      Wystarczy jedno słowo, choć przyznaję się bez bicia, że pod pewnymi względami wolę bardziej rozbudowane komentarze. Ale spokojnie, nic na siłę! W ostatecznym rozrachunku liczą się intencje, a nie ilość użytych znaków. :) Tak więc bardzo dziękuję za komentarz i miłe słowa.

      Nie będę ukrywać, że kiedy pisałem tę scenę, właśnie w taki sposób wyobrażałem sobie Draco - naburmuszonego, ze skrzyżowanymi na piersiach rękami i tupiącego ze złości nogą. Jeśli chodzi o pozostałą część komentarza, to pozwolę sobie zachować milczenie. Nie chcę przez przypadek zdradzić zbyt wielu informacji, mogę natomiast zapewnić, że z czasem wszystko powinno się wyjaśnić. :)

      Pozdrawiam

      Usuń
  5. Hejka,
    bardzo cieszę się, że wróciłeś i to z takim rozdziałem, i cieszę się, że czytanie odwlekałam do teraz bo łatwiej jest wytrwać w oczekuwaniu parę dni niż miesiąc ;] a to nie byle jaki rozdział (ale też ostatnio nie próżnowałam, ale przeczytałam opowiadanie od poczatku), ale przejdźmy do samego rozdziału, bomba po prostu... trochę dziwi mnie to zachowanie dementorów, no chyba że to byli przebierańców, tak samo jak ci którzy ich zaatakowali wyglądają jak smierciozercy okazali się aurorami... Dracon skojarzył mi się z takim małym naburmuszonym dzieckiem... "nie i już" zabrakło tupnięcia nożką... pojedynki o tak naprawdę wspaniale opisane, zastanawiałam się jaki czar na siebie rzucił Harry, myślałam o osłonie, ale to rozwiązanie bardzo przydatne... no nie mogę pominąć Dumbledora tutaj z tekstem, że aurorzy użyli cruco, a on tylko "wiem, chce ktoś cytrynowego dropsa"... a Hermiona no co Harry nie może umieć jakoś zaklęć, czy co?
    weny, weny Tobie życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Iza

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cześć!

      A ja bardzo się cieszę, że mogę przeczytać Twój komentarz. :) Jeśli chodzi o dementorów, to celowo nie wyjaśniłem tego, co się właściwie stało, bo chciałem, żebyście sami mogli wyciągnąć własne wnioski. W moim odczuciu zaklęcie było po prostu silniejsze i zadziałało inaczej niż zazwyczaj, bo Harry włożył w nie więcej wysiłku i wybrał takie wspomnienie, które nie mogło być lepsze. Właśnie z tego powodu dementorzy nie uciekli, a zostali całkowicie unicestwieniu. Poza tym zaklęcie Patronusa, tak jak powiedział Remus w trzeciej części, sprawia trudności nawet doświadczonym czarodziejom. Uważam więc, że magiczna społeczność nie zna jeszcze potencjału tego zaklęcia, a przynajmniej jak dotąd nie mówiła o nim głośno.

      Pozdrawiam!

      Usuń
  6. Hejeczka,
    wspaniale  powrót w wielkim stylu, trochę zastanawia mnie co myśli Snape czy Darkside, walki, walki naprawdę wow, Draco z tym nie idę i koniec zabrzmiał mi jak jakiś rozpuszczony dzieciak, ciekawe to zachowanie tych dementorów...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń
  7. Hejka,
    wspaniale, zastanawia mnie co myśli Snape czy Darkside, jakie mają wrażenia co do tego testu i tego co widzą...
    walki, walki..., Draco z tym nie idę i koniec zabrzmiał mi jak taki rozpuszczony dzieciak (jeszcze tupnięcie nagą), ale zastanawiające jest to zachowanie tych dementorów...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Aga

    OdpowiedzUsuń