Moi drodzy!
Zgodnie z zapowiedzią przebywam do Was z kolejnym
rozdziałem! Nawet sobie nie wyobrażacie, jak bardzo się cieszę, że choć raz
wszystko odbyło się zgodnie z planem. Chciałbym w tym miejscu napisać także o
tym, kiedy pojawi się kolejny rozdział, ale na tę chwilę sam tego nie wiem.
Utknąłem na pozornie nic nie znaczącej scenie i od dłuższego czasu nie byłem w
stanie jej poprawić. Dopiero wczoraj udało mi się przez nią przebrnąć, problem
w tym, że mam do poprawy jeszcze mniej więcej połowę rozdziału. Zważywszy na
to, że w przyszłym tygodniu na moim wydziale rozpoczyna się letnia sesja
egzaminacyjna, a w lipcu (prawdopodobnie) czeka mnie obrona pracy
magisterskiej, mogę się nie wyrobić z poprawkami. Na razie będę dążyć do tego,
by opublikować rozdział w połowie lipca, miejcie jednak na uwadze prawdopodobne opóźnienie. Ale spokojnie, nie przewiduję kolejnej rocznej przerwy! :) Myślę,
że w najgorszym przypadku kolejny rozdział pojawi się na początku sierpnia.
BETA: Seya (dziękuję!)
* * *
Po zderzeniu się dwóch czarnomagicznych klątw polaną
wstrząsnęła kolejna eksplozja. Nim ucichł towarzyszący jej huk, fala
uderzeniowa zmiotła wszystko w promieniu kilkuset metrów. Potem nastała cisza.
* * *
Hermiona powoli uchyliła kurczowo zaciskane powieki. Była
zdezorientowana i lekko otumaniona, bo choć po przegranym pojedynku leżała
skrępowana na ziemi, to i tak odczuła na sobie skutki powybuchowego podmuchu.
Nie dość, że potężna siła odepchnęła ją wówczas na kilka metrów, to na dodatek
nałykała się dymu i drobinek piasku, które teraz podrażniały jej gardło.
Odchrząknęła kilka razy, próbując w ten sposób zniwelować nieprzyjemne drapanie,
ale skończyło się to tylko tym, że dostała silnego napadu kaszlu. Starała się
nad nim zapanować, lecz nie było to wcale takie łatwe. Dopiero kiedy do oczu
napłynęły jej łzy, a mięśnie brzucha napięły się do granic możliwości, zdołała
w końcu opanować sytuację.
Chwilowy problem z oddychaniem nie był jednak jedynym
zmartwieniem, który zaprzątał Hermionie myśli. Bolała ją głowa, poza tym czuła,
że coś lepkiego spływało jej po skroni. Ponieważ na całym ciele miała drobne otarcia
i skaleczenia, domyśliła się, że w okolicach czoła nabawiła się poważniejszej
rany, z której teraz sączyła się krew. Wiedziała, że powinna coś z nią zrobić, problem
w tym, że nie mogła. Węzły, którymi była skrępowana, mocno ograniczały jej
ruchy. Zresztą nawet gdyby była w stanie swobodnie się poruszać, to w tej
chwili i tak nie dałaby rady rzucić na siebie żadnego zaklęcia. Musiałaby się
uspokoić, a nie było to możliwe, skoro nie wiedziała, co stało się z Harrym.
Martwiła się o niego, bo jak dotąd nie dał żadnego znaku życia.
Z przerażeniem rozejrzała się na boki, odnosząc przy tym
wrażenie, że czas zwolnił, niemal stanął w miejscu. Stan ten spotęgował uczucie
bezradności i niemocy, a tym samym ugasił i tak ledwie tlącą się iskierkę
nadziei. Hermiona nie wiedziała, co zrobić; w głowie miała zupełna pustkę.
Bliska utraty kontroli nad sobą i swoim ciałem wreszcie
dostrzegła przyjaciela. Harry z trudem podniósł się z ziemi i chwiejnym krokiem
ruszył przed siebie. Po kilku metrach z niewiadomych przyczyn zatrzymał się na
chwilę, ale kiedy zaraz potem rzucił zaklęcie paraliżujące, Hermiona zrozumiała,
że odnalazł niedawnego rywala i ostatecznie wyeliminował go z walki. A więc to naprawdę koniec – pomyślała z
ulgą, dopiero teraz zdając sobie sprawę, jak mocno i szybko waliło jej serce.
– Wszystko w porządku? – zapytał z troską Harry. Kucnął
obok przyjaciółki, a w zasadzie opadł bez sił na kolana, po czym delikatnie
przeciął sznury, które boleśnie obtarły jej nadgarstki.
– Tak, chyba tak. Jestem tylko lekko poobijana –
odpowiedziała nieco drżącym głosem Hermiona. – No i boli mnie głowa, ale
generalnie nie jest tak źle.
– Nie ruszaj się przez chwilę, dobra?
Harry uniósł swoją różdżkę, ale nim przyłożył ją do czoła
Hermiony, ta delikatnie ją odtrąciła.
– Zostaw, to nic takiego.
– Ale krwawisz...
– Zaraz się tym zajmę.
– Nie wygłupiaj się. Kilka sekund i będzie po wszystkim.
Hermiona pokręciła głową.
– Naprawdę doceniam, że chcesz mi pomóc, ale to nie wchodzi
w grę. Widzę, że jesteś wykończony. Ostatkiem sił trzymasz się w pionie, więc
nie pozwolę ci marnować energii na jakieś bzdury.
Harry zdawał się nie podzielać takiego punktu widzenia i zdecydowanie
nie zamierzał tak łatwo odpuścić. Hermiona doskonale zdawała sobie z tego
sprawę, dlatego uznała, że w tej sytuacji dalszy opór nie miał żadnego sensu.
– Poczekaj, chyba mam coś, co może ci pomóc – dodała, w
międzyczasie przeszukując swoje kieszenie. Po chwili z jednej z nich wyciągnęła
fiolkę z turkusowym płynem. Wręczyła ją Harry'emu i spojrzała na niego sugestywnie,
dając mu tym do zrozumienia, że nie odpuści, jeśli wszystkiego nie wypije.
– Co to?
Hermiona westchnęła i ze zrezygnowaniem spuściła głowę.
Początkowo miała ochotę nawrzeszczeć na Harry'ego, ostatecznie jednak ugryzła
się w język, bo z niecałkiem jasnych powodów niewiedza przyjaciela ją rozbawiła
i wprawiła w lepszy nastrój.
– Eliksir wzmacniający – odpowiedziała spokojnie. –
Znalazłam go wczoraj i zabezpieczyłam zaklęciem nietłukącym. Miałam przechować
go na później, ale widzę, że tobie bardziej się przyda. Przez jakiś czas nie
będziesz czuć zmęczenia, pamiętaj jednak, żeby w miarę możliwości jak
najszybciej odpocząć.
Harry skinął głową, po czym odkorkował buteleczkę i jednym
haustem wychylił jej zawartość. Przełknąwszy eliksir, zamknął oczy i
nieznacznie się skrzywił. Zaraz potem spytał:
– Czy teraz mogę zająć się twoją raną?
Hermiona milczała jak zaklęta – ani się nie sprzeciwiła,
ani nie wyraziła na nic zgody. Harry'emu to jednak nie przeszkadzało, bo
uśmiechnął się szeroko i od razu wziął się do pracy. Gdy wyszeptał zaklęcie
leczące, dziewczyna poczuła przyjemne łaskotanie w okolicach czoła. Uczucie to
po chwili zniknęło, tak jak zniknął towarzyszący jej ból głowy.
– Okej, gotowe – oznajmił Harry, opuszczając różdżkę. –
Mówiłem, że szybko się z tym uwinę.
– Dziękuję! – W oczach Hermiony pojawiły się łzy
wdzięczności. Szczerze mówiąc, nie rozumiała, dlaczego na zwykły przyjacielski
gest zareagowała tak emocjonalnie, ale w zasadzie nie miało to żadnego znaczenia,
bo coś innego przykuło jej uwagę. – Mój Boże, Harry, twoja ręka!
Harry spojrzał na swoje ramię i przez ułamek sekundy
wyglądał na zdziwionego tym, co zobaczył. Niemal zapomniał, że niedawno cudem
uniknął ogromnej kuli ognia. Przeniósł spojrzenie na Hermionę i spróbował
zmusić się do uśmiechu. Niestety bezskutecznie.
– Nie przejmuj się – odarł beztrosko, a przynajmniej tak
starał się zabrzmieć. – Trochę się poparzyłem, ale to nic takiego – dodał,
celowo powtarzając słowa, które chwilę wcześniej wypowiedziała Hermiona.
– Harry...
– No co? – burknął. – Zamiast marnować czas na pierdoły,
powinniśmy poszukać Victorii i Draco. Nie wiemy, co z nimi, a mogą potrzebować
naszej pomocy. Dużo bardziej niż ja i moja lekko poraniona ręka.
Hermiona rozumiała tok myślenia Harry'ego i częściowo nawet
się z nim zgadzała. Nie zamierzała jednak odpuścić. Nie chodziło tylko o to, że
bała się o niego i chciała mu oszczędzić niepotrzebnego cierpienia. Kluczową
rolę odegrały chęć odwdzięczenia się za niedawną pomoc oraz narastająca
irytacja wywołana jego zachowaniem. Miała dość zgrywania przez Harry'ego
bohatera, niezależnie od tego, ile było w tym jego świadomego działania, a ile
zwykłego przypadku.
– Naprawdę uważasz to za bzdurę? Niegroźne zranienie? Dlaczego,
do cholery, choć raz nie możesz zachować się jak egoista?! – zapytała, z każdym
kolejnym słowem nieznacznie podnosząc głos. – Na Merlina, Harry, przecież ta
rana wygląda na poważną! Jeśli teraz nic z nią nie zrobisz, to później... może
się w nią wdać zakażenie. Wystarczy moment nieuwagi. Nie pomyślałeś o tym?
– Spokojnie, nic mi nie będzie. Wiesz dobrze, że radziłem
sobie z dużo gorszymi obrażeniami.
Tym razem uśmiechnął się bez żadnego problemu. Hermiona
natomiast milczała.
– Chodźmy sprawdzić, co z naszymi partnerami – dodał Harry,
wykorzystując chwilę ciszy. Miał nadzieję, że temat jego poparzonego
przedramienia został tymczasowo zakończony.
– Nie tak szybko! – warknęła szatynka. – Ja wcale nie
żartowałam. Najpierw twoja ręka.
Harry przewrócił oczami, choć w zasadzie czuł, że Hermiona
tak łatwo mu nie odpuści. Mimo to najchętniej by ją zignorował i zrobił to, na
co on miał ochotę. Nie znosił, gdy ktoś wyręczał go w podejmowaniu decyzji,
równocześnie dając mu do zrozumienia, że zachowuje się głupio i
nieodpowiedzialnie. W końcu miał swój rozum i potrafił przewidzieć konsekwencje
własnych działań. A przynajmniej zazwyczaj tak było, bo dzisiaj nie przychodziło
mu to z łatwością. Nie zamierzał jednak otwarcie się do tego przyznać. Na pewno
nie w tej chwili i nie w takich okolicznościach.
Koniec końców dał za wygraną i postąpił zgodnie z wolą
Hermiony. Nie miał zamiaru marnować czasu, a właśnie do tego by doszło, gdyby zechciał
kontynuować nikomu niepotrzebny spór. Machnął więc od niechcenia różdżką i
wyczarował kilka bandaży oraz gazę. Nie zdążył jednak zrobić nic więcej, bo
przyjaciółka obrzuciła go zirytowanym spojrzeniem i jednoznacznym gestem kazała
mu usiąść na ziemi. Gdy to zrobił, uleczyła jego ramię, a potem rzuciła na nie
zaklęcie chłodzące. Dopiero wtedy owinęła rękę bandażem i skinęła z
zadowoleniem głową.
– Teraz możemy iść.
Harry z ulgą zerwał się na równe nogi. Wyciągnął przed
siebie rękę, na co Hermiona uśmiechnęła się z wdzięcznością. Skorzystała z
pomocy przyjaciela i gdy chwilę później stanęła na lekko drżących nogach, mimowolnie
zerknęła na nieprzytomnych mężczyzn, których nieruchome ciała rozsiane były po
całej polanie.
– Jak myślisz, co z nimi będzie?
– Nic mnie to nie obchodzi – odparł zgodnie z prawdą Harry,
a potem odwrócił się na pięcie i podszedł do leżącego nieopodal Malfoya. Ukląkł
obok niego i delikatnie przekręcił go na plecy.
Hermiona od razu podążyła za Harrym, tyle że nie zamierzała
mu w niczym pomagać – wolała pełnić rolę biernego obserwatora. Jej brak zaangażowania
nie wynikał z tego, że nie miała na to ochoty, po prostu czuła, że przyjaciel
chciał zająć się wszystkim sam. Trzymała się więc za jego plecami, z uwagą
patrząc, jak rzucił kilka najpopularniejszych przeciwzaklęć. Ponieważ żadne z
nich nie zadziałało, bez zastanowienia zmienił strategię i skupił się na
podstawowych czarach diagnozujących.
To, co się potem wydarzyło, przeszło najśmielsze
oczekiwania Hermiony. Gryfonka czuła się tak, jakby ktoś przywalił jej obuchem
w głowę. Znała Harry'ego od sześciu lat, a miała wrażenie, jakby spotkała go po
raz pierwszy w życiu. Nie zdawała sobie sprawy, że potrafił zrobić coś, czego
mógł mu pozazdrościć niejeden mniej doświadczony uzdrowiciel. Poza tym sposób,
w jaki obchodził się z Malfoyem, był godny pozazdroszczenia. Nawet pani Pomfrey
nie zawsze umiała się aż tak zdystansować, o troskliwości i właściwym podejściu
do pacjenta już nie mówiąc.
Zaskoczenie Hermiony było tym większe, im więcej myślała o
swoich pierwszych miesiącach w Hogwarcie. Prawdę powiedziawszy, zanim zaczęła przyjaźnić
się z Harrym, uważała go za przeciętnego czarodzieja. Nie wyróżniał się niczym
szczególnym, w dodatku miał problemy z opanowaniem podstawowych zaklęć. Jej
opinia o nim zmieniła się dopiero po tym, jak razem z Ronem uratował ją przed
górskim trollem. Później, przez kolejne lata, Harry coraz częściej udowadniał
jej, że nie miała co do niego racji i zbyt surowo go oceniała. I choć nie można
go już było nazwać przeciętniakiem, nadal nie wydawał się mieć wyjątkowych
umiejętności czy imponującego poziomu wiedzy. Od ostatnich wakacji wziął się co
prawda do pracy i często przesiadywał z nosem w książkach, Hermiona nie
spodziewała się jednak, że tak szybko nadrobił zaległości. W zasadzie nie tylko
uzupełnił braki, ale zaczął używać czarów, z którymi nawet ona nie najlepiej
sobie radziła. Myślała, że poznała go na wylot i tylko sprawy intymne pozostawały
dla niej tajemnicą. Tymczasem on wciąż miał asy w rękawie i cały czas czymś ją zaskakiwał.
– Cholera jasna!
Nieoczekiwany okrzyk przyjaciela sprawił, że Hermiona momentalnie
ocknęła się ze swoich myśli.
– Co się stało?
Harry oderwał wzrok od Ślizgona i popatrzył na nią
błagalnie.
– Mogłabyś rzucić zaklęcie diagnozujące?
– Po co? – zdziwiła się. – Przecież wszystko zrobiłeś
dobrze.
– Tak, wiem, tyle że... Proszę, po prostu zrób to dla mnie.
Hermiona poczuła dreszcze. Krótkie, ale intensywne. Zachowanie
przyjaciela ją zaniepokoiło, choć nie potrafiła wytłumaczyć dlaczego. Chyba
dostrzegła w jego oczach coś, czego nigdy dotąd w nich nie widziała.
– W porządku – powiedziała w końcu, po czym wyciągnęła
różdżkę i uklęknęła obok niego. – Skoro to dla ciebie ważne.
Pochyliwszy się nad ciałem Malfoya, wypowiedziała na głos
zaklęcie i wykonała serię odpowiednich ruchów różdżką. Chwilę później odsunęła
się od Ślizgona, a wtedy jego głowę i tors spowiła ciemna mgła.
Harry, który w napięciu śledził poczynania przyjaciółki,
najpierw się przygarbił i jakby opadł z sił, a potem zerwał się na równe nogi i
z niebywałą złością kopnął leżącą obok niego gałąź.
– Tak myślałem! – krzyknął, lecz nie był to okrzyk
triumfalnego uniesienia. – Czy ich zupełnie powaliło?!
Hermiona zmarszczyła brwi; zupełnie nie nadążała za jego tokiem
myślenia.
– Kogo? – zapytała.
– Jak to kogo? Twórców tego popierdolonego testu!
– Na litość boską, Harry, opanuj się! – syknęła z
oburzeniem. – Mówisz o nauczycielach!
Harry, który nie wiadomo kiedy zaczął chodzić w kółko,
zatrzymał się w pół kroku i wlepił w nią natarczywe spojrzenie. Jego oczy
iskrzyły, a emanujący z nich gniew był wręcz namacalny. Hermiona skuliła się w
sobie, choć wiedziała, że wybuch przyjaciela nie był spowodowany jej
zachowaniem.
– Jak mam się opanować?! – spytał przez zaciśnięte ze
złości zęby. – Nie bez przyczyny poprosiłem cię, żebyś rzuciła zaklęcie
diagnozujące. Tak samo jak ja doskonale zdajesz sobie sprawę, co oznaczają
wyniki.
– Malfoy jest nieprzytomny, bo wciąż pozostaje pod wpływem
klątwy.
Harry zaklaskał. Hermiona popatrzyła na niego gniewnie, co
wystarczyło, by przywrócić go do porządku.
– No tak, wybacz... – Harry raptownie zamilkł i spuścił
głowę. Wyglądał na szczerze skruszonego. – Chodzi o to, że... no wiesz, jeśli
właściwie rozpoznałem objawy, to znaczy, że Draco... że on... – urwał w połowie
zdania, bo bał się, że kolejne słowa nie przejdą mu przez gardło. Tak bardzo
chciałby się mylić, problem w tym, że wszystko wskazywało na to, że tym razem miał
rację. – No i ta poświata...
Hermiona zmarszczyła w zamyśleniu brwi. Dopiero teraz zdała
sobie sprawę, że tak bardzo skupiła się na prawidłowym rzuceniu zaklęcia, że
nie zwróciła uwagi na skutki, które ono wywołało.
– O ile dobrze pamiętam, zielony kolor oznacza zatrucie
eliksirem. Niebieski świadczy o przemęczeniu organizmu, ewentualnie o
osłabieniu układu odpornościowego. Biały odcień pojawia się w przypadku niegroźnych
chorób, na przykład przeziębienia. Czerwony wskazuje na złamanie kości, czarny...
Mój Boże, Malfoy oberwał śmiertelną klątwą!
Harry skinął głową.
– I co teraz? – spytała nieco piskliwym głosem. – W ogóle
wiesz, co mu jest?
Mimo że z logicznego punktu widzenia pytanie Hermiony nie
było ani trochę zaskakujące i prędzej czy później musiało zostać zadane, to
kiedy wreszcie padło, Harry skrzywił się i wyraźnie pobladł.
– Mam pewne przypuszczenia – powiedział cicho, niemal
bezgłośnie. – Widziałaś? – Wskazał różdżką nadgarstki Malfoya. Hermiona
przytaknęła, więc podwinął nogawki w spodniach Ślizgona. Kostki chłopaka, tak
jak się spodziewał, były fioletowe. – Teraz już wiesz?
Hermiona zbladła i nerwowo przełknęła ślinę.
– Ale chyba nie myślisz o...
– Kajdanach Śmierci [1]?
– przerwał jej Harry.
Dziewczyna wytrzeszczyła oczy.
– Nie mówisz poważnie! – krzyknęła, choć wiedziała, że
przyjaciel miał rację. Jej słowa miały więc zupełnie inny wydźwięk – wyrażały
ni mniej, ni więcej, niedowierzanie, że nauczyciele nie przerwali jeszcze testu
i nie próbowali ratować Malfoya. Klątwa, którą Ślizgon oberwał, należała do
grupy najsilniejszych czarnomagicznych zaklęć, o jakich Hermiona kiedykolwiek
czytała. Biorąc pod uwagę fakt, że zbyt długie pozostawanie pod jej wpływem
prowadziło do śmierci, zwlekanie z rzuceniem przeciwzaklęcia było zwyczajnie
głupie.
– Czy ja wyglądam, jakbym żartował?! – ryknął Harry,
zaciskając dłonie w pięści. – Draco może umrzeć, a ja nie potrafię mu pomóc!
Wybacz, że w tej sytuacji nie mam ochoty na żarty!
– Przepraszam, nie to miałam na myśli – dodała szybko
Hermiona, chcąc udobruchać przyjaciela. – Ale nieważne, skupmy się na tym co
istotne. Bo wiesz... ja chyba jestem w stanie coś z tym zrobić.
Harry raptownie się wyprostował. Popatrzył na przyjaciółkę
z nadzieją w oczach i spytał:
– Znasz przeciwzaklęcie?
– Znam – odpowiedziała pewnym siebie głosem, choć zaraz
potem pewność ta gdzieś uleciała. – To znaczy kiedyś o nim czytałam. Wydaję mi
się, że je pamiętam, problem w tym, że nigdy nie próbowałam go rzucić. Nie
wiem, czy mi się uda. A co jeśli coś popsuję i tylko wszystko pogorszę?
Nastawienie Harry'ego diametralnie się zmieniło. Nawet
złość nie buzowała w nim już tak mocno jak jeszcze chwilę temu.
– Będzie dobrze, zobaczysz. Jestem pewien, że dasz radę – stwierdził,
podchodząc do niej na tyle blisko, że mógł policzyć piegi na jej nosie. Otoczył
ją ramieniem i uśmiechnął się pokrzepiająco. – Pamiętasz, co powiedział kiedyś
Hagrid? Jeszcze żaden czarodziej nie wymyślił zaklęcia, którego byś nie znała.
Hermiona nieznacznie się zarumieniła, ale skinęła głową i
zacisnęła mocniej palce na swojej różdżce. Zadrżała jej ręka, więc na chwilę zamknęła
oczy i wzięła uspokajający oddech. Kilka sekund później, skupiona i całkowicie
opanowana, ponownie pochyliła się nad Malfoyem. Następnie wypowiedziała
zaklęcie.
Harry tymczasem odsunął się na bok. Wolał nie przeszkadzać
i w ciszy przyglądać się działaniom Hermiony. Naprawdę wierzył w umiejętności przyjaciółki,
jej wiedzę i skuteczność w rzucaniu złożonych zaklęć, tyle że jego chorobliwy
pesymizm skutecznie podsycał w nim wszelkie obawy i brutalnie obdzierał go z
resztek nadziei.
Minęło kilka minut. Oczekiwaniu na poprawę stanu Ślizgona
towarzyszyła napięta atmosfera, która, choć była nieznośna dla obojga Gryfonów,
dawała się we znaki przede wszystkim Harry'emu.
– Myślisz, że się udało? - zapytał brunet, nie potrafiąc dłużej znieść przedłużającej
się ciszy.
– Chyba tak – odparła Hermiona, choć ton jej głosu wskazywał
na coś zupełnie innego. – Jestem niemal pewna, że zasinienia na ciele Malfoya nieco
zbladły. To zdecydowanie dobry znak.
Harry przeniósł spojrzenie na Draco, wytężając przy tym wzrok.
Nie potrafił stwierdzić, jak długo wpatrywał się w Ślizgona, w każdym razie on
także odniósł wrażenie, że fioletowe ślady na skórze przyjaciela pojaśniały.
– Nie rozumiem, co nauczyciele mieli w głowach, że
pozwolili na coś takiego – powiedział po chwili. – Wiem, że żyjemy na skraju
kolejnej wojny, dlatego myślę, że ten test może nam przynieść wiele dobrego. No
bo gdzie indziej moglibyśmy nauczyć się tego wszystkiego, czego nauczyliśmy się
na arenie? Na pewno nie na zajęciach. Nie pojmuję tylko jednego; jak można było
zgodzić się na to, by ktokolwiek używał przeciwko nam śmiertelnych klątw?
Przecież to gruba przesada.
Hermiona westchnęła, ale ciężko stwierdzić, czy był to
przejaw wyczerpania po rzuceniu skomplikowanego zaklęcia, czy raczej oznaka
bezsilności wynikająca z niezrozumiałego dla niej zachowania nauczycieli.
– Wiem. Też mi się to nie podoba.
– Musicie pamiętać, że my, nauczyciele, jesteśmy tylko
ludźmi i czasem także popełniamy błędy.
Na dźwięk nieoczekiwanego głosu dwójka Gryfonów odwróciła
się błyskawicznie.
– Profesor Dumbledore? – zapytał ze zdziwieniem Harry, a różdżka
w jego dłoni niemal niezauważalnie drgnęła. Po wszystkim, co do tej pory
przeszedł, nie wiedział, czy to, co widział, było prawdziwe, czy stanowiło
kolejną przeszkodę, którą mieli pokonać. – Co pan tutaj robi?
Dyrektor uśmiechnął się przepraszająco, jakby dał się
przyłapać na robieniu czegoś, czego nie powinien.
– Zdaję się, że udało wam się schwytać kilku
śmierciożerców. Trzeba ich stąd zabrać i jak najszybciej odstawić do
Ministerstwa Magii, gdzie niezwłocznie odpowiedzą za swoje przewinienia.
– Śmierciożerców? – pisnęła Hermiona.
– No cóż, tak. A przynajmniej tak mi się wydaję –
odpowiedział ze smutkiem Dumbledore i momentalnie przestał się uśmiechać. W tej
chwili wyglądał naprawdę staro; o wiele starzej niż kiedykolwiek wcześniej. – Muszę
przyznać, że popełniłem poważny błąd, a raczej dopuściłem się rażącego
zaniedbania. Kilka dni temu poprosiłem Tonks, by przysłała do szkoły
zaprzyjaźnionych aurorów. Niestety, kiedy ci stawili się na progu Hogwartu, nie
sprawdziłem, czy faktycznie są tymi, za których się podają. Na szczęście
ostatecznie wszystko skończyło się dobrze i nic złego się nie stało.
– Nic złego się nie stało? – powtórzył z niedowierzaniem
Harry. – Draco mógł umrzeć!
– Nie mógł. Panna Granger poprawnie rzuciła zaklęcie, myślę
więc, że pan Malfoy niedługo się obudzi.
– A gdyby Hermiona nie znała przeciwzaklęcia?! Albo gdyby
to ona oberwała tą klątwą?
Dumbledore uśmiechnął się dobrodusznie.
– Harry, mój drogi chłopcze, życie jest za krótkie, żeby
zastanawiać się nad tym, co by było, gdyby sprawy potoczyły się tak, a nie
inaczej. I pamiętaj, mówi to osoba o wiele starsza i bardziej doświadczona od
ciebie.
– Nie wierzę, że podchodzi pan do tego z taką swobodą.
– Nad wszystkim czuwaliśmy, możesz być pewien –
odpowiedział spokojnie mężczyzna, zupełnie niewzruszony wzburzonym tonem
Harry'ego. – A teraz wybaczcie, ale muszę posprzątać ten... bałagan.
Nie czekając na odpowiedź któregokolwiek z Gryfonów,
Dumbledore machnął od niechcenia różdżką i to wystarczyło, by ciała
nieprzytomnych mężczyzn spoczęły u jego stóp. Potem rzucił jeszcze jedno
niewerbalne zaklęcie, za sprawą którego grube łańcuchy owinęły się wokół rąk i
nóg śmierciożerców. Trzymając ich końce w lewej dłoni, mrugnął do Harry'ego i
Hermiony, po czym zniknął z cichym trzaskiem.
Zaklęty niczym kamień Harry przez chwilę wpatrywał się nieobecnym
wzrokiem w miejsce, w którym do niedawna stał dyrektor. Po kilku sekundach
wzruszył jednak ramionami i ponownie spojrzał na Draco, który, przynajmniej
według Dumbledore'a, miał się niedługo obudzić.
Nie mając pojęcia, jak długo będzie musiał na to czekać,
postanowił usiąść na ziemi i czuwać przy Malfoyu do czasu, aż ten odzyska
przytomność. Już miał wcielić swój plan w życie, gdy nagle Ślizgon przeciągle
jęknął, a potem zaczął się niekontrolowanie trząść. Harry wytrzeszczył oczy i
cały się spiął, ale zanim pomyślał choćby o wyciągnięciu różdżki, drgawki
ustały, a Draco powoli uniósł powieki.
– Co się stało? – zapytał zachrypniętym głosem.
– Oberwałeś klątwą.
– Klątwą?
– I to śmiertelną.
Malfoy przez chwilę milczał. Zmarszczki powstałe między
brwiami były jednoznacznym dowodem na to, że trybiki w jego głowie wznowiły
pracę, ale nie osiągnęły jeszcze maksimum swoich możliwości.
– W takim razie czemu z tobą rozmawiam?
Harry wybuchnął głośnym śmiechem, choć sam nie wiedział
dlaczego.
– To może ja pójdę sprawdzić, co z Victorią – powiedziała
Hermiona, dochodząc do wniosku, że powinna zostawić chłopców samych.
– Możesz mi wytłumaczyć, co dokładnie się stało? – poprosił
Malfoy, gdy szatynka odeszła na bezpieczną odległość i nie mogła już ich
usłyszeć. – Mam jakieś dziury w pamięci i nie potrafię stwierdzić, co wydarzyło
się naprawdę, a co jest jedynie wytworem mojej wyobraźni.
Harry westchnął i zaczął bawić się leżącymi obok niego
kamykami. Nie chciał wracać wspomnieniami do wydarzeń sprzed kilkunastu minut,
tyle że nie mógł także zignorować prośby przyjaciela. W końcu gdyby on był na
jego miejscu, na pewno zapytałby o to samo, co więcej, nie dałby się zbyć
żadnymi wymówkami. Ostatecznie zrelacjonował więc przebieg pojedynku ze
śmierciożercami, nie spiesząc się i nie pomijając nawet najdrobniejszego
szczegółu, który utknął mu w pamięci.
– Niezła zabawa – podsumował Draco.
Harry nie odpowiedział, ale nie było to spowodowane tym, że
nie miał nic do powiedzenia. Po prostu po raz pierwszy od dłuższego czasu
niczym się nie martwił i niczego się nie obawiał, dlatego z podwójną siłą
odczuł ogrom swojego zmęczenia. Najchętniej położyłby się na ziemi i zasnął.
– Victoria oberwała tylko oszałamiaczem – poinformowała
chłopaków Hermiona, podchodząc do nich razem ze swoją lekko utykającą
partnerką.
– Czyli wszystko w porządku?
– Nie udawaj, że cię to obchodzi – burknęła Ślizgonka.
Harry przewrócił oczami, uśmiechając się przy tym
półgębkiem.
– Skoro cała nasza czwórka jest cała i zdrowa, myślę, że
czas się rozstać – powiedziała szybko Hermiona, chcąc zapobiec ewentualnej
kłótni. W tej chwili nikomu nie wyszłaby ona na dobre. – Im szybciej
kontynuujemy test, tym szybciej wrócimy do szkoły – dodała, choć akurat tego
nie musiała nikomu tłumaczyć.
Victoria skinęła głową i bez słowa pożegnania ruszyła przed
siebie. Hermiona uśmiechnęła się do chłopaków przepraszająco, po czym pobiegła
za oddalającą się z wolna partnerką.
– Do zobaczenia! – krzyknęła jeszcze.
* * *
Niedługo po tym, jak dziewczyny wbiegły do lasu i zniknęły
między drzewami, Harry i Draco również opuścili polanę. Obaj byli wycieńczeni i
ledwo trzymali się na nogach, dlatego jak najszybciej wrócili do swojego
namiotu i przygotowali się do snu. Ponieważ Draco nadal odczuwał skutki
czarnomagicznej klątwy, Harry polecił mu, by od razu się położył, sam natomiast
sprawdził skuteczność zaklęć ochronnych i dopiero gdy upewnił się, że wszystko
było z nimi w porządku, z ulgą rzucił się na swoje posłanie.
Chłopcy w spokoju przespali resztę popołudnia i całą noc, o
poranku zaś zjedli lekkie śniadanie i z odnowionym zapasem energii kontynuowali
zmagania. Wspinając się po coraz bardziej stromym zboczu, szybko złapali
zadyszkę, nie narzekali jednak na zmęczenie i bez wytchnienia parli do przodu.
Świadomość, że niedługo wrócą wreszcie do szkoły, była nieocenioną motywacją,
która dodawała im sił.
– Patrz! – krzyknął nagle Harry. Zatrzymał się w pół kroku
i wskazał przed siebie różdżką. – Chyba widzę jaskinię!
Draco stanął obok Harry'ego i wytężył wzrok. Mimo że nigdy
dotąd nie miał z nim żadnych problemów, potrzebował dłuższej chwili, by
wypatrzeć miejsce, o którym mówił brunet. No
cóż, teraz przynajmniej wiem, dlaczego ani razu nie udało mi się pokonać
go w quiddicha – pomyślał z goryczą.
Chłopcy wymienili się porozumiewawczymi spojrzeniami i w
tym samym momencie przyspieszyli. Dość szybko dotarli do jaskini, ale wówczas
okazało się, że żaden z nich nie kwapił się, by wejść do środka. Zamiast tego
stali w miejscu jak spetryfikowani, z niezrozumiałą fascynacją wpatrując się w
nieprzeniknioną ciemność. Z jednej strony czuli na ustach posmak zwycięstwa, a z
drugiej – obezwładniający strach, który boleśnie ściskał ich gardła.
– Idziemy? – zapytał Harry, niecierpliwie przestępując z
nogi na nogę.
Draco westchnął i niechętnie skinął głową. Zaraz potem
przybrał maskę całkowitej obojętności, ta jednak była Gryfonowi doskonale
znana. Wiedząc, że Ślizgon ukrywał się za nią w chwilach zdenerwowania i
niepewności, postanowił wpłynąć na jego nastrój i rozładować nagromadzone w nim
napięcie. A przynajmniej taki był plan, bo nie miał gwarancji, że końcowy efekt
pokryje się z jego zamierzeniami.
– Nie ma szans, żebyśmy drugi raz natknęli się na inferiusy
– powiedział obojętnym tonem, przez co Draco nie potrafił stwierdzić, czy
naprawdę w to wierzył, czy tylko próbował podnieść go na duchu. – A jeśli mimo
to wciąż spodziewasz się najgorszego, to pomyśl o tańczącym hula Voldemorcie.
Mi to zawsze pomaga, serio. No bo czy może być coś bardziej przerażającego niż
wizja Czarnego Pana poruszającego biodrami w rytm dźwięków przygrywanych na
ukulele?
Malfoy parsknął pod nosem, choć równocześnie kąciki jego
ust nieznacznie się uniosły. Ostatecznie udało mu się zachować powagę, lecz
musiał uczciwie przyznać, że nie przyszło mu to z łatwością.
– Po pierwsze, puknij się w głowę – zaczął poważnie,
starając się nie pokazać, jak bardzo był rozbawiony. – Po drugie, jakim cudem
nie boisz się wypowiadać jego imienia, skoro tak wiele razy niemal zginąłeś z
jego ręki?
– Właśnie dlatego – odparł Harry, początkowo nie
zamierzając rozwijać swojej wypowiedzi. Zdawał sobie jednak sprawę, że
przyjaciel oczekiwał od niego konkretnych wyjaśnień, dlatego dodał: – Kiedy
masz szesnaście lat i wiesz, że jakiś beznosy psychopata chce cię zabić,
inaczej patrzysz na świat. Nie zastanawiasz się nad tym, tylko to robisz. Po
prostu. Powstrzymywanie się przed wypowiadaniem jego imienia nie ocali mi
życia. Tak naprawdę przyniosłoby mi to więcej szkody niż pożytku. – Na chwilę
zamilkł, dając Malfoyowi czas na przyswojenie jego słów. – No i nie zapominaj o
tym, że dopiero przed przyjazdem do Hogwartu poznałem prawdę o swojej rodzinie.
Wcześniej, przez jedenaście lat, nie wiedziałem o istnieniu magii, tak jak nie
wiedziałem, że na świecie żyje ktoś taki jak Voldemort.
– Zawsze myślałem, że tylko się popisujesz. Nigdy nie
przyszło mi do głowy, że może się za tym kryć jakieś inne wytłumaczenie.
Harry wzruszył jedynie ramionami, bo miał świadomość, że
Draco nie był w tej kwestii odosobniony i oprócz niego jeszcze wielu innych
ludzi oceniało go dokładnie w taki sam sposób.
– To co, idziemy? – ponowił pytanie, tym samym definitywnie
zamykając temat Voldemorta.
– Nie mamy wyjścia – odparł Draco.
Weszli do środka.
Tak jak ostatnim razem, tak i w tym przypadku tunel
prowadzący do groty ze świstoklikami był na tyle wąski, że uniemożliwiał im poruszanie
się obok siebie. Z tego powodu Draco zaproponował, że to on pójdzie przodem, na
co Harry bez oporów przystał. Nie miało dla niego większego znaczenia to, czy
będzie prowadził, czy zamykał ich dwuosobowy pochód, bo w obu przypadkach
musiał być równie mocno skoncentrowany i ostrożny.
Kilka minut później Malfoy zaklął siarczyście i
nieoczekiwanie się zatrzymał. Harry tego nie zauważył; był tak bardzo skupiony
na tym, by nie myśleć o zalatującym grzybem powietrzu, że niemal na niego
wpadł. Zareagował dosłownie w ostatniej chwili – gdyby nie jego doskonały
refleks, prawdopodobnie obaj leżeliby teraz na ziemi.
– Dlaczego się zatrzymałeś?
– Bo mamy problem, nie widzisz? – odpowiedział Draco. –
Tunel się kończy i znowu musimy wleźć do jakiejś cholernej dziury!
Harry miał ochotę zażartować z przyjaciela, ale
wspaniałomyślnie powstrzymał się od komentarza. Zamiast tego spytał:
– Jak myślisz, co zastaniemy na dole?
– Jeśli liczysz na jakiś komitet powitalny, to gwarantuję,
że nic takiego nie będzie miało miejsca.
Gryfon przewrócił oczami.
– Musimy podjąć to ryzyko.
– Jakbym nie wiedział.
– W takim razie czyń honory – odpowiedział Harry, a na jego
ustach pojawił się szeroki uśmiech. W blasku nikłych promieni pochodzących z
ich różdżek wyglądało to nieco groteskowo.
Draco zamarł, lecz równie szybko odzyskał rezon.
– I ty siebie nazywasz Gryfonem? – parsknął z odrazą, lecz
słowa te nie zrobiły na Harrym żadnego wrażenia. Co najwyżej bardziej go
rozbawiły. – W porządku! Niech ci będzie!
Draco zmusił się do uśmiechu, ale nie ruszył się z miejsca,
bo nogi miał jak z waty i z trudem utrzymywał się w pionie. Nie chciał jednak
skompromitować się w oczach Harry'ego, dlatego po chwili zebrał się na odwagę i
zrobił krok naprzód. Potem drugi i trzeci, aż wreszcie dotarł do znajdującej
się na końcu tunelu dziury. Usiadł na jej skraju i niby przypadkiem zerknął
przez ramię. Upewniwszy się, że przyjaciel go obserwował, przybrał minę pełną
wyższości i delikatnie się odepchnął.
Przez kilka sekund zdawał się tkwić w miejscu, ale gdy
zsunął się do punktu, gdzie kąt nachylenia był większy, błyskawicznie nabrał
prędkości. Z jego ust nieoczekiwanie wyrwał się przeciągły pisk, który
rozchodził się echem po tunelu jeszcze długo po tym, jak zniknął brunetowi
sprzed oczu.
Harry zacisnął mocno wargi i na chwilę zamknął oczy. Gdy je
otworzył, wypuścił powietrze z płuc i pokręcił z rozbawieniem głową. Nie
zaśmiał się, choć miał na to niemałą ochotę. Wziął więc kilka uspokajających
oddechów i ponownie skupił się na zadaniu – dopiero wtedy poszedł w ślady
Malfoya i powtórzył wykonane przez niego czynności.
Był przekonany, że zjazd podziemnym tunelem będzie się
ciągnąć w nieskończoność, tymczasem niespełna minutę później wylądował na czymś
miękkim i nieco chropowatym. Musiał przyznać, że takie zakończenie odpowiadało
mu nawet bardziej, problem w tym, że równocześnie odczuł przejmujący niepokój,
a w głowie zapaliła mu się czerwona lampka. Nie wiedział, co było tego
przyczyną, dlatego ostatecznie odrzucił negatywne myśli i złożył je na karb
zmęczenia. Czując się nieco lepiej, wzmocnił uchwyt na swojej różdżce i rzucił
zaklęcie światła.
To, co wówczas zobaczył, sprawiło, że serce na kilka sekund
przestało mu bić. Przypomniał sobie pierwszy rok w Hogwarcie, kiedy razem z
Ronem i Hermioną wyruszył na poszukiwania Kamienia Filozoficznego. Musieli wtedy
pokonać wiele magicznych przeszkód, w tym Diabelskie Sidła, które do złudzenia
przypominały Harry'emu to coś, na czym teraz wylądował.
– Cholera, Harry! – usłyszał spanikowany okrzyk Draco. –
Coś się wokół mnie owinęło!
Po tych słowach Harry utwierdził się w przekonaniu, że jego
umysł nie płatał mu figla, tylko naprawdę po raz kolejny przyszło mu zmierzyć
się z pułapką przygotowaną przez profesor Sprout.
– Wiem, co to jest! – odkrzyknął. – To Diabelskie Sidła!
– Wspaniale, ale co z tego?!
– Nie szarp się, a najlepiej w ogóle nie wykonuj żadnych
niepotrzebnych i gwałtownych ruchów!
Harry chciał dodać coś jeszcze, niestety nie miał takiej
możliwości, bo Diabelskie Sidła zaatakowały również jego. Co prawda na razie
oplotły mu tylko nogi, zdawał sobie jednak sprawę, że zawdzięczał to wyłącznie
głupiemu szczęściu. Gdyby nie trzymał różdżki w pogotowiu i od razu po
wylądowaniu nie rzucił zaklęcia światła, w mgnieniu oka zostałby obezwładniony
i wtedy na pewno nie miałby żadnych szans na to, by uwolnić się o własnych
siłach.
Draco z kolei zdawał się całkowicie stracić kontrolę nad
sytuacją. Nie odzywał się, nie dawał innych oznak życia, co mogło oznaczać
jedno – przegrał walkę lub był tego bliski. Perspektywa ta nie brzmiała zbyt
pokrzepiająco, dlatego Harry starał się nie myśleć o tym w ten sposób. Wierzył,
a przynajmniej starał się wierzyć, że wciąż miał szansę uratować Malfoya. Nie
mógł tylko pozwolić sobie na jakąkolwiek zwłokę, bo każda sekunda była teraz na
wagę złota.
Mając świadomość, że czas nie był jego sojusznikiem, Harry
zaczął działać – zamknął oczy i skoncentrował się na zaklęciu. Gdy poczuł
narastające mrowienie w opuszkach palców, pomyślał inkantację, a wtedy z jego
różdżki wystrzelił jaskrawy promień. Niemal natychmiast ucisk wokół jego nóg
się zmniejszył, aż w końcu całkowicie zniknął. Wtedy też stracił oparcie i
runął na ziemię.
Mimo że upadek nie należał do kategorii szczególnie
dotkliwych, na chwilę go zamroczyło. Gdy doszedł do siebie, zerwał się na równe
nogi i rozejrzał dookoła, ale zgodnie z przewidywaniami nie zobaczył nigdzie
Draco. W zasadzie to niewiele widział. Tkwił w tak ciemnym miejscu, że nie
robiło mu różnicy, czy oczy miał zamknięte, czy otwarte.
Harry rzucił zaklęcie światła, mimo to nadal nie potrafił
stwierdzić, gdzie znajdował się Draco. Kiedy zastanawiał się, skąd wcześniej
dochodził jego głos, naprzeciwko niego buchnęły wysokie płomienie. Nim zgasła
ostatnia iskra i otoczyła go niemal całkowita ciemność, zobaczył spadającego
Malfoya.
– Wszystko w porządku? – zapytał, podbiegając do przyjaciela.
Draco wsparł się na przedramionach, po czym delikatnie
odwrócił głowę. Nie poczuł bólu, dlatego chwycił wyciągniętą w jego stronę rękę
i z pomocą Harry'ego stanął na własnych nogach. Potem ostrożnie poruszał
kolejno wszystkimi kończynami, upewniając się, że kości miał całe.
– Tak, nic mi nie jest – odparł. – Dzięki.
Harry w odpowiedzi skinął tylko głową.
– Chodźmy dalej.
Draco nie protestował.
Chłopcy mieli ograniczone pole widzenia, więc nie mogli
ocenić, jak wielka była komnata, w której rosły Diabelskie Sidła. Nie znając
jej prawdziwych rozmiarów, obawiali się, że z czasem zupełnie stracą orientację
w terenie i zaczną kręcić się w kółko. By temu zapobiec, zdecydowani się na
najprostsze rozwiązanie – podeszli do ściany i ruszyli wzdłuż niej.
Poruszali się spokojnym i miarowym tempem, bo nie wiedzieli,
jak wyglądało wyjście. Mogło być małe i od razu rzucać się w oczy, ale równie
dobrze mogło być doskonale zakamuflowane. Na tym etapie wszystko było możliwe,
dlatego niczego nie chcieli przyjmować za pewnik.
Na szczęście los im sprzyjał, bo kilka minut później
natknęli się na ogromne, dwuskrzydłowe drzwi. Radość i ulga, które odczuli,
były przyjemnym, choć nieco otępiającym doświadczeniem. Mimo to ani Harry, ani
na Draco nie stracili czujności i nie przestali myśleć z wyprzedzeniem; podczas
gdy Ślizgon machnięciem różdżki otworzył drzwi, Gryfon przyjął dogodną pozycję
do odparcia ewentualnego ataku.
Na kilka sekund obaj zamarli w oczekiwaniu, lecz gdy
przejście ukazało im się w pełnej okazałości, ponownie się rozluźnili.
Niezależnie od tego, jak czarne scenariusze chodziły im po głowach, nie spełnił
się żaden z nich -
nie zostali zaatakowani przez krwiożercze bestie, nikt nie obrzucił ich gradem
zaklęć, nie musieli nawet zmierzyć się z kolejną magiczną pułapką. W zasadzie
mieli przed sobą jeszcze jeden tunel, który normalnie nie zrobiłby na nich większego
wrażenia, gdyby nie fakt, że znacząco różnił się od wcześniej przebytych
korytarzy.
Zasadnicze zmiany dotyczyły rozmiaru i wykończenia tunelu –
przejście nie tylko było wyższe i szersze, ale również wykonane z większą
finezją. Surowy kamień, który wcześniej pełnił funkcję podłogi, zastąpiono
czymś w rodzaju cementowych płyt. Ściany, choć nadal z kamienia, były ociosane
i gładkie, poza tym umieszczono w nich dziesiątki uchwytów z pochodniami. Sufit
skąpany był w mroku, lecz po dokładniejszych oględzinach można było dostrzec,
że wzmocniono go za pomocą drewnianych stropów.
Harry i Draco ruszyli przed siebie. Choć czuli się nieco
pewniej, a napięcie utrzymywało się na stosunkowo niskim poziomie, i tak
trzymali różdżki w pogotowiu. Być może zmiany w wyglądzie tunelu miały uśpić
ich czujność, a może nie miały żadnego znaczenia. Na tę chwilę nie byli w
stanie tego stwierdzić.
Kilka minut później chłopcy dostrzegli w oddali jakieś
światło. Obaj pomyśleli o tym, że wreszcie dotarli do groty ze świstoklikami,
dlatego bez zastanowienia zwiększyli tempo marszu.
Doszedłszy do końca tunelu, stanęli jak wryci. Ich oczom
ukazała się ogromna komnata, którą oświetlały tysiące lewitujących świec, i
która na pierwszy rzut oka wydawała się nieco większa niż Wielka Sala.
Najbardziej zaskakujące było jednak to, że poza drewnianym krzesłem, które
stało po drugiej stronie komnaty, pomieszczenie było zupełnie puste.
– Nie wiem jak ty, ale ja myślę, że to pułapka – powiedział
Harry, uważnie rozglądając się dookoła. Próbował wypatrzeć jakiś drobny
szczegół, cokolwiek, co potwierdziłoby jego obawy i podpowiedziało mu, czego powinien
się spodziewać. Bo akurat w to, że bez żadnych niespodzianek przejdą z Malfoyem
komnatę, zupełnie nie wierzył.
– Zgadzam się.
– Poza tym nigdzie nie widzę drzwi.
– Myślę, że w tym cały szkopuł – odparł Draco, który również
dokładnie przyglądał się otoczeniu. – Jestem pewien, że musimy je odnaleźć. Ale
żeby to zrobić, musimy wejść do środka. Problem w tym, że kiedy to zrobimy, coś
się stanie. Nie wiem tylko co i jak trudne do przezwyciężenia to coś będzie.
Harry westchnął i przetarł zmęczone oczy. Starał się nie
tracić resztek nadziei, ale był już tak bardzo wykończony, zarówno fizycznie,
jak i psychicznie, że nie przychodziło mu to z łatwością.
– To co robimy? W innych okolicznościach sugerowałbym,
żebyśmy obmyślili jakiś plan działania, obawiam się jednak, że w tym przypadku
nie ma to najmniejszego sensu. Nie pozostaje nam chyba nic innego, jak tylko
pójść na żywioł i liczyć na to, że poradzimy sobie z konsekwencjami.
– Słuszna uwaga.
Na chwilę zapadła cisza. Chłopcy w milczeniu zbierali się
na odwagę, by wkroczyć do komnaty.
Po kilku minutach wymienili się porozumiewawczymi
spojrzeniami i niemal jednocześnie zrobili pierwszy krok. Wtedy też wreszcie zobaczyli
drzwi. Ruszyli w ich stronę spokojnym, lecz miarowym tempem. Nie niepokojeni
przez nikogo pokonali ponad połowę komnaty i dopiero kiedy zbliżyli się do
drzwi na wyciągnięcie ręki, wydarzyło się kilka rzeczy naraz. Wokół nich
pojawiły się wysokie płomienie, z ich rąk zniknęły różdżki i pojawiły się w
dłoni starca, który nie wiadomo jak i kiedy zmaterializował się przy pustym
dotąd krześle.
– Co do...
– Cisza! – ryknął mężczyzna. Jego głos, niski i tubalny,
zupełnie nie pasował do wyglądu zniedołężniałego staruszka. Chłopcy poczuli na
plecach dreszcze, dlatego bez wahania zastosowali się do wydanego im polecenia.
– Mam wam do przekazania wiadomość. A o to jej treść:
Wędrowcze drogi, ciężka Twa dola;
Nadszedł czas na to, by trochę pogłówkować;
Zanim jednak zaczniesz, zważ na moje słowa;
Odpowiedź na me pytanie musi być prawidłowa;
Jeśli się pomylisz, Twa szansa przepadnie;
A to, czego szukasz, w pył się rozpadnie.
Najpierw pomyśl o kimś, kto łukiem wojuje;
Potem się zastanów, do kogo celuje;
Gdy widzisz ofiarę, którą serce kłuje.
Teraz się zastanów, czego Ci brakuje;
Gdy mówisz o kociołku, który nie pasuje.
Wreszcie dodaj do tego sam czasu początek;
Albo koniec końca, to ten sam wątek.
Odetchnij z ulgą, ostatnia zagwozdka;
Ja czy Ty? Ty czy ja?
Kto jest pierwszy – Ty czy ja?
Wędrowcze drogi, dotarłeś do końca;
Zsumuj wszystko, przemyśl dokładnie;
I podaj odpowiedź, nim odwagi Ci zbraknie.
Gdy mężczyzna skończył mówić, Harry zbladł i niemal usiadł na
podłodze z wrażenia. Nie uważał, by nadawał się do rozwiązywania jakichkolwiek zagadek,
mimo że na początku testu dość szybko sobie z jedną poradził. Zresztą, nawet
jeśli teraz miał szansę wpaść na jakiś trop, to musiał najpierw przeanalizować
każdy wers rymowanki, a nie mógł tego zrobić, bo już zapomniał ponad połowę z
tego, co usłyszał.
– Cóż, mogło być gorzej – stwierdził Draco, zachowując przy
tym kamienny wyraz twarzy. Harry nie mógł więc stwierdzić, czy naprawdę tak
myślał, czy tylko dostrzegł jego zbolałą minę i próbował go w ten sposób
uspokoić.
– Zapamiętałeś wszystko?
– Większość. Na szczęście tym nie musimy się w ogóle
przejmować, bo wszystko jest zapisane tutaj – odparł i pomachał Harry'emu przed
nosem kartką, którą ten dopiero teraz zauważył.
Harry odetchnął z ulgą i spróbował się skoncentrować. Być
może w tym przypadku nie będzie dla Malfoya wystarczającym oparciem, ale nie
będzie też dodatkowym obciążeniem. W każdym razie spróbuje mu pomóc w miarę
swoich możliwości.
– Dobra, bierzmy się do pracy! – powiedział Draco, po czym
usiadł na podłodze i położył przed sobą pergamin. – Pierwsza część ma charakter
informacyjny i nie musimy zawracać nią sobie głowy. Poza tym chyba obaj zdajemy
sobie sprawę, co się stanie, jeśli podamy błędną odpowiedź.
– Nie będziemy mogli przejść do komnaty ze świstoklikami –
odpowiedział Harry, zajmując miejsce obok Ślizgona.
– Właśnie – zgodził się z nim Draco. – Skupmy się więc na
drugiej części. Od razu widać, że ta łamigłówka składa się z kilku pomniejszych
niewiadomych. W innych okolicznościach moglibyśmy uznać, że chodzi o jakąś
dłuższą sentencję, kiedy jednak weźmiemy pod uwagę przedostatni wers, to
oczywistym staje się fakt, że prawidłową odpowiedzią jest tylko jeden wyraz.
Harry skinął głową.
– Czyli uważasz, że odpowiedziami na poszczególne fragmenty
zagadki są sylaby ostatecznego rozwiązania?
– Tak, właśnie tak myślę.
Harry przebiegł szybko wzrokiem po tekście i policzył
potencjale niewiadome.
– Potrzebujemy czterech odpowiedzi.
– Zgadza się.
– No dobra, to zacznijmy od początku.
Draco przeczytał na głos pierwsze trzy wersy.
– Nie mam pojęcia – jęknął Harry, powoli tracąc zapał do
pracy. A przecież dopiero zaczęli. – Pomijając człowieka, z łukiem widziałem
tylko centaura. Nie sądzę jednak, żeby to o niego chodziło.
Draco skinął głową i przeczytał dwa kolejne wersy.
– Ten fragment jest jeszcze gorszy. Chodzi o zawartość?
Malfoy prychnął i spojrzał na niego jak na kogoś niespełna
rozumu.
– Zawartość, serio? W takiej sytuacji mielibyśmy do
czynienia z setkami możliwości. Jasne, moglibyśmy zawęzić obszar poszukiwań do
eliksirów, które wchodzą w reakcję z tworzywem, z którego wykonany jest dany
kociołek, ale to też nie byłaby prawidłowa odpowiedź.
– Rozmiar?
– A co, masz kompleksy?
Harry przewrócił oczami.
– To nie czas na żarty.
Draco uniósł dłonie w geście kapitulacji, choć równocześnie
uśmiechnął się półgębkiem i powiedział:
– Ktoś tu zareagował zbyt nerwowo.
Harry spojrzał na przyjaciela ze złością i ostatkiem sił
powstrzymywał się przed tym, by nie zdzielić go w głowę.
– Wszystko słyszałem – warknął. – I wiem, że ty wiesz, że
ja wiem, co powiedziałeś.
– Dobra, wyluzuj.
Harry zamilkł, wykorzystując ciszę na ponowne zapoznanie
się z wersami dotyczącymi tajemniczego kociołka. Gdy czytał zagadkę po raz
trzeci, poczuł przyspieszone bicie serca. Odniósł wrażenie, że już kiedyś
słyszał coś podobnego. Podobnego, nie identycznego. Tego był pewien. Pytanie
tylko kiedy i gdzie?
– Turniej Trójmagiczny! – krzyknął nagle.
– Odbiło ci? – spytał Draco, patrząc na niego z
politowaniem. – To według ciebie jest odpowiedź na naszą zagadkę?
– Nie, nie o to mi chodzi.
– No to o co?
– Pamiętasz trzecie zadanie? – zapytał, nie potrafiąc ukryć
narastającej ekscytacji w swoim głosie. Malfoy przytaknął i cierpliwie czekał
na ciąg dalszy. – W labiryncie spotkałem sfinksa, który zagradzał mi drogę.
Jeśli chciałem przejść dalej, to musiałem rozwiązać jego zagadkę. Ale mniejsza
o większość. Chodzi mi o to, że niektóre fragmenty tamtej zagadki brzmiały
podobnie do tej, z którą mamy do czynienia teraz.
Draco gwałtownie się wyprostował i spojrzał na niego z nadzieją.
– Pamiętasz ją?
– Mniej więcej – odpowiedział Harry i spojrzał na zapisany
pergamin. – W zagadce sfinksa był jakiś fragment dotyczący chłopaka, który
kogoś całował. I tam też czegoś brakowało...
– Okej... I co dalej?
Harry zignorował Malfoya, zamknął oczy i spróbował
przypomnieć sobie wydarzenia, które rozegrały się w labiryncie. Nie było to
łatwe, zważywszy na to, jaką tragedią zakończył się turniej.
– Kociołek, który nie pasuje... Kociołek, który nie
pasuje... Kociołek, który... – powtarzał niczym mantrę.
Draco początkowo pozwolił Harry'emu pogrążyć się we własnych
myślach, ale kiedy nie przyniosło to żadnych zadowalających rezultatów, poczuł
narastającą irytację. Sam nie wiedział, czy wkurzał się na przyjaciela, czy na
sytuację, w której się znaleźli. Choć w sumie nie miało to żadnego znaczenia.
– Ile razy zamierzasz jeszcze powtórzyć, że nie pasuje ci
ten przeklęty kociołek? Do niczego to nas nie zaprowadzi!
Harry otworzył oczy.
– No jasne! – zaśmiał się pod nosem. – Na Merlina, przecież
to było takie oczywiste!
Draco zmarszczył brwi.
– Teraz to ja naprawdę nie mam pojęcia, o czym mówisz.
– Ten kociołek.
Chodzi o zaimek!
– Jesteś pewien? – zapytał Draco, nie kryjąc nawet swojego
sceptycyzmu. Harry skinął głową. – No dobra, to zajmijmy się kolejną częścią. Kiedy
odgadniemy pozostałe niewiadome, wtedy
się okaże, czy miałeś rację.
Harry przeczytał dwa kolejne wersy. Draco milczał.
– Jeszcze kilka minut temu powiedziałbym, że na końcu końca
jest śmierć i powinniśmy znaleźć odpowiedź związaną z umieraniem...
– Wyczuwam jakieś ale
– przerwał mu Draco.
– Mam inny pomysł. Co jeśli ci powiem, że ten fragment
musimy potraktować dosłownie?
– Nadal nic mi to... Nie... To by było zbyt proste.
– Ale nie oczywiste, prawda? W zasadzie gdyby nie moja
przygoda z turniejem, to chyba nigdy bym na to nie wpadł. No bo tam też miałem
do czynienia z podobnym wersem. Coś z końcem początku i początkiem końca.
– Czyli co, chodzi o literę? C? – Harry wzruszył ramionami,
choć jego usta wykrzywiały się w uśmiechu zadowolenia. – No dobra, skoro w ten
sposób mamy rozpatrywać tę zagadkę, to nie uważasz, że kolejne wersy powinniśmy
potraktować podobnie?
Harry przybrał wygodniejszą pozycję i spojrzał na
przyjaciela z zainteresowaniem.
– Co masz na myśli?
– Kto zawsze jest pierwszy? Ja, bo w odmianie przez osoby
„ja” jest przed „ty”.
– Na Merlina, masz rację! – Na chwilę zamilkł. – Okej, to
znaczy, że w tej chwili mamy „ten”, „c” i „ja”.
– Potencja?
Harry ryknął głośnym śmiechem.
– I kto tu ma kompleksy? – Draco szturchnął go w ramię. –
Miałeś nie żartować – dodał, a potem znowu zaczął się śmiać. To było silniejsze
od niego.
Malfoy poczekał, aż przyjaciel doprowadzi się do porządku i
ponownie skupi się na zagadce. Dopiero wtedy się odezwał:
– A tak na poważnie, to chyba mamy już odpowiedź. – Harry
spojrzał na niego z wyczekiwaniem. – Amortencja.
Gryfon wytrzeszczył oczy i pacnął się w czoło.
– Nie wierzę, że nie pomyślałem o tym wcześniej... Wiesz,
że Amor jest rzymskim bożkiem miłości, którego mugole wyobrażają sobie właśnie
z łukiem w ręce? A kiedy zostaniesz przez niego trafiony, to się zakochujesz i
dlatego masz wrażenie, że kłuje cię serce.
– Cóż, szczerze mówiąc, nie miałem pojęcia. Wiedziałem
natomiast, że na astronomii uczyliśmy się o włoskim astronomie, który odkrył
jedną z krążących wokół Słońca planetoid i nazwał ją Amor [2].
No a teraz wiem, skąd wzięła się jej nazwa.
Chłopcy przez chwilę milczeli, a potem bez słowa podnieśli
się z podłogi. Odszukali wzrokiem tajemniczego mężczyznę i skinęli mu głowami.
– Uważamy, że prawidłową odpowiedzią na zagadkę jest nazwa
eliksiru. Amortencja – powiedział Draco.
Starzec przez kilka długich sekund przyglądał im się z
kamiennym wyrazem twarzy, aż w końcu szczerze się uśmiechnął.
– Doskonale! – Pstryknął palcami, usuwając płomienie, które
ich otaczały. – Możecie przejść – powiedział. Odłożył ich różdżki na krzesło,
po czym zniknął tak szybko jak się pojawił.
Chłopcy zabrali swoje różdżki i otworzyli drzwi.
Pomieszczenie było niewielkie. W odległości dwóch kroków od wejścia stał
stolik, a na nim misa z mieniącymi się kulami. Harry i Draco podeszli do
stolika i wzięli po jednym świstokliku. Chwilę później poczuli szarpnięcie w
okolicach brzucha i zniknęli z cichym trzaskiem.
[1]
Kajdany Śmierci; inkantacja: vinculum mortem (łac. vinculum – kajdany; mors – śmierć, zgon; zaklęcie mojego autorstwa) – klątwa czarnomagiczna,
której pierwszymi objawami są zasinienia wokół nadgarstków i kostek –
przypominają rany powstałe na skutek długotrwałego spętania kajdanami. Zaklęcie
początkowo hamuje dopływ krwi jedynie w obrębie kończyn górnych i dolnych (stąd
wspomniane zasinienie), stopniowo jednak wszystkie organy wewnętrzne odłączane
są od krwiobiegu. Zbyt długie przebywanie pod wpływem klątwy prowadzi m.in. do
niedotlenienia mózgu i zatrzymania akcji serca, a w konsekwencji do śmierci.
[2] W rzeczywistości
planetoida Amor została odkryta przez belgijskiego astronoma Eugène’a Delporte
12 marca 1932 r.
Ojej, widzę kolejny rozdział ♥
OdpowiedzUsuńTylko muszę chyba jeszcze raz poprzednie nadrobić :D
Jakby nie było, weny na kolejne!:)
OMG, te takie beztroskie "Wiem" Dumbledore'a odnośnie rzucania niewybaczalnnych mnie totalnie rozbroiło XD
UsuńDobra, bo zaczęłam pisać komentarz przy poprzednim rozdziale i w zasadzie to wysmarowałam tylko tamte zdanie, bo poleciałam czytać dalej xd. Ale już się zabieram do w względnie porządnego komentarza, a przynajmniej mam nadzieję, że taki mi wyjdzie :D
Dumbledore mnie trochę zawiódł tym niesprawdzeniem aurorów i faktem, że wpuścił do szkoły śmierciożerców i przede wszystkim nie zareagował od razu. Niemożliwe, że podczas walk nic mu się nie wydało podejrzane.
Tańczący Voldemort mnie rozwalił xD
I szacun za zagadki, mi aż tak nie chciałoby się myśleć tworzyć. Co prawda u siebie miałam jednak, ale bardzo prostą :D A tutaj widać, że chłopaki muszą się trochę nagłówkować :)
Widać inspirację turniejem; ale koniec jest w takim momencie, że zastanawiam się, czy nie zainspirowałeś się bardziej i ich jeszcze gdzieś nie przeniosłeś, żeby nie mieli za lekko w życiu :D W sumie i tak sporo mieli przygód, więc mogłabym pomyśleć, że im już starczy tego testu, no ale kurde, w tym momencie... hmm.
Ciesze się, że sobie mogłam przeczytać Twoje opowiadanie (nadmiar wolnego czasu na kwarantannie zdecydowanie się do tego przyczynił) i przypomnieć sobie, jakie jest fajne^^.
Powodzenia na sesji! A tak z ciekawości, co studiujesz? I cóż, jeszcze raz życzę weny i czasu na pisanie :)
Cześć!
UsuńZ uwagi na to, co może się wydarzyć w kolejnych rozdziałach, nie będę w tym miejscu tłumaczyć zachowania Dumbledore'a. Mogę natomiast odnieść się do kanonu, który jednoznacznie wskazuje na to, że Dumbledore popełnił w swoim życiu mnóstwo różnych błędów - skupię się tylko na kilku z nich. Na pierwszym roku Harry'ego obrony przed czarną magią uczył Kwiryniusz Quirrel, który pod turbanem ukrywał samego Voldemorta. Drugi rok i kolejna nieodpowiednia osoba na stanowisku nauczyciela OPCM - Gilderoy Lockhart (tym razem, na szczęście, po prostu niekompetentny oszust). Czwarty rok i następna wpadka - śmierciożerca udający Alastora Moody'ego. Mając powyższe na uwadze, Albus Dumbledore nie był nieomylny i, chcąc nie chcąc, można mu zarzucić naprawdę wiele niedociągnięć, niedopatrzeń i kardynalnych błędów. Rozumiem odczuwany przez Ciebie zawód, mimo to uważam, że mieliśmy już do czynienia z gorszymi wpadkami byłego nauczyciela transmutacji. :)
Bardzo się cieszę, że fragment dotyczący tańczącego hula Voldemorta Cię rozbawił, bo w założeniu taki właśnie był mój cel. :)
Szczerze mówiąc, pierwsza wersja tego rozdziału wyglądała zupełnie inaczej, przynajmniej jeśli chodzi o ostatnią jego część. Nie będę ukrywać, ale początkowo poszedłem na łatwiznę i skorzystałem z raczej znanej większości ludziom zagadki. Dopiero kiedy poprawiałem ten rozdział przed wysłaniem go do bety, pomyślałem sobie, że za bardzo ułatwiłem sobie zadanie. Oczywiście nie będę w tym miejscu zaklinać rzeczywistości i udawać, że nie wzorowałem się na Turnieju Trójmagicznym, bo każdy, kto przeczytał Czarę Ognia, od razu by mnie przejrzał. Cieszę się jednak, że ostatecznie udało mi się tak zmodyfikować znaną nam zagadkę, że pasowała również do mojego opowiadania.
Na temat tego, czy Harry i Draco wrócą w następnym rozdziale do szkoły, czy czekają ich kolejne przygody, z wiadomych powodów się nie wypowiem. :)
Dziękuję za wszystkie miłe słowa!
Pozdrawiam!
PS Finanse i bankowość, a przynajmniej taką specjalizację realizowałem na studiach magisterskich. Pracę dyplomową pisałem natomiast na temat prawa finansowego w odniesieniu do jednostek samorządu terytorialnego.
Dumbledore dał plamę na całej linii. Nie mam pojęcia jak ktoś taki jak on mógł popełnić ten kardynalny błąd. Mimo że bardzo lubię tą postać, to w tej sytuacji nie mogę znaleźć dla niego absolutnie żadnego wytłumaczenia. Jeszcze bardziej dziwi mnie to, że w poprzednim rozdziale zbagatelizował sytuację, gdy Minerwa powiedziała mu, że „aurorzy” rzucają Niewybaczalne na uczniów, a tutaj twierdzi, że to nie aurorzy tylko śmierciożercy. wcale bym się nie zdziwił, gdyby Harry go tam rozszarpał. Zasłużył sobie na to.
OdpowiedzUsuńGratuluję dobrze przemyślanej zagadki. Co prawda nawiązanie do Czary Ognia jest bardzo widoczne, to i tak mi się podobało. Część udało mi się rozwiązać samemu, ale poległem na odgadnięciu, że chodzi o amora ( cały czas kojarzyło mi się z łucznikiem ) i kociołku. Podziwiam, że sam wymyśliłeś cały wierszyk :)
Ehh, Malfoy dołożył mi dodatkowej roboty. Przez jego żart z potencją musiałem czyścić laptopa z soku :/
Wydaję mi się, że świstokliki nie zaprowadzą ich w żadne inne miejsce niż do nauczycieli. Test trwa już kilka rozdziałów, więc to pewnie odpowiedni czas, aby zakończyć ten wątek. Chociaż nie wiadomo, czy nie zaskoczysz nas czymś jeszcze :) Jednak odnoszę wrażenie, że to już koniec i chłopakom nic już nie grozi :)
Wydaje mi się, że Hermiona ma lekkie opory przed zaakceptowaniem tego, że Harry się zmienił. Wciąż traktuje go protekcjonalnie i uważa, że bez jej pomocy sobie nie poradzi. Widać to w poprzednich rozdziałach jak i tutaj. Pewnie jeszcze nie raz panna Granger będzie mu matkowała.
Nie potrafię powiedzieć dlaczego, ale gdzieś z tyłu głowy siedzi mi myśl, że między Harrym i Hermioną będzie coś więcej. W niektórych fragmentach opowiadania ( nie tylko w tym rozdziale ) mam wrażenie, że mają się ku sobie. Sam nie wiem dlaczego, bo w sumie nie dałeś żadnych poszlak, aby tak myśleć. Jestem ciekaw czy to prawda :D
Rozdział mi się podobał, poza wątkiem Dumbledore'a. Poważnie za tą akcję dyrektor ma u mnie dużego minusa i nie wiem co musiałby zrobić, żebym znów patrzył na niego przychylnie. Nie mogę mu wybaczyć, że tak spartaczył sprawę. I to jeszcze jak mu powiedzieli, co ci śmierciożercy tam robią. Skończę już ten temat, bo znowu się denerwuję.
Plusy tego rozdziału
1. Zagadka
2. Żart Malfoya
3. Prawdopodobnie zakończenie wątku testu
Minusy
1. Zachowanie Dumbledore'a
Życzę weny i czekam na kolejny rozdział :)
Cześć!
UsuńTak jak napisałem w odpowiedzi na powyższy komentarz, pozwolę sobie na razie nie komentować zachowania Dumbledore'a. Z czasem dowiecie się dlaczego. Kiedy jednak myślę o wydarzeniach z kanonu, to trochę dziwi mnie fakt, że jego błędy wywołują w Was aż tak wielkie zaskoczenie. Wystarczy przypomnieć sobie Quirrela, Lockharta czy fałszywego Moody'ego, by wiedzieć, że dyrektor ma już na swoim koncie wiele różnego rodzaju niedopatrzeń i niedociągnięć. :) Zgadzam się natomiast w kwestii tego, że Harry mógł zareagować gwałtowniej. Miałby do tego pełne prawo.
Powiem tak, w pierwszej wersji tego rozdziału użyłem innej zagadki, której na dodatek nie wymyśliłem sam. Potem, kiedy po raz ostatni sprawdzałem tekst przed wysłaniem go do bety, stwierdziłem, że nie mam w zwyczaju aż tak bardzo ułatwiać sobie życia, więc muszę coś zmienić. Nie będę ukrywać, że mocno wzorowałem się na Czarze Ognia, bo ani nie zamierzałem tego robić, ani nie miałoby to żadnego sensu. Jak słusznie zauważyłeś, podobieństwo jest doskonale widoczne. Nie będę także ukrywać, że to właśnie z pierwszą częścią zagadki miałem największy problem. W każdym razie doszedłem do wniosku, że po odgadnięciu pozostałych niewiadomych ostateczne rozwiązanie nie powinno już sprawić nikomu większych trudności. :)
Jeśli chodzi o Hermionę, to myślę, że masz rację. Teraz należy postawić sobie pytanie, czy robi to świadomie, czy po prostu tak bardzo przyzwyczaiła się do zachowania Harry'ego z przeszłości, że nie dostrzega faktu, jak bardzo niesprawiedliwa i wyniosła jest w stosunku do niego?
Cieszę się, że udało mi się zrealizować swój cel i Was rozbawić, choć równocześnie łączę się z Tobą w bólu. W moim życiu doszło do kilku podobnych epizodów, więc od tego czasu raczej unikam picia i jedzenia w trakcie czytania. :)
Na temat chemii pomiędzy Harrym i Hermioną z wiadomych powodów się nie wypowiem. Pominę również spekulacje na temat miejsca, do którego świstokliki przeniosły chłopaków. Akurat odpowiedź na to pytanie poznacie już w kolejnym rozdziale. :)
Dzięki za komentarz!
Pozdrawiam!
Hejka,
OdpowiedzUsuńwspaniały rozdział, och smierciozercy podszyli się no niby pod aurorów... brr ale naprawdę Harry bardzo dobrze poradził sobie Harry w walce z nimi ;) koniec testu dla nich czy jeszcze jakaś niespodzianka ich czeka...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Iza
Cześć!
UsuńPrzede wszystkim bardzo dziękuję za komentarz! Cieszę się również, że powyższy rozdział Ci się podobał. Na pytanie o to, czy Harry i Draco zakończyli test, czy zostaną przeniesieni w inne miejsce, z wiadomych powodów nie odpowiem. Wszystko wyjaśni się już niebawem. :)
Pozdrawiam!
Hej,
OdpowiedzUsuńok, autorze co u Ciebie, jak poszła obrona pracy... mam nadzieję że rewelscyjnie ;) i ta upierdliwa scena do napisania też nie sprawia już oporów...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Iza
Cześć!
UsuńDziękuję, obrona poszła mi bardzo dobrze. Myślę, że nie skłamię, jeśli napiszę, że czasami żałuję, że mam to już za sobą. O tyle dobrze, że przynajmniej na koniec studiów miałem okazję jeszcze ten jeden raz pojawić się na uczelni osobiście. :)
Z rozdziałem również sobie poradziłem, a przynajmniej tak myślę – wszystko okaże się wtedy, gdy beta prześle mi poprawki wraz ze swoimi uwagami. Niestety nie wiem, kiedy to nastąpi, dlatego na razie nie zamierzam podać nawet przybliżonego terminu opublikowania kolejnego rozdziału. Wystarczająco wiele razy nie dotrzymałem danego Wam słowa, więc nie chciałbym po raz kolejny dzielić się z Wami nieprawdziwymi informacjami.
Pozdrawiam!
Hejka, hejka,
OdpowiedzUsuńco tam u Ciebie słychać, już sporo czasu upłynęło... a ja zaczynam się martwić coraz bardziej... wróć do nas...
Wesołych świąt życzę...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Basia
Hejeczka,
OdpowiedzUsuńwspaniale, brr to prawdziwi śmierciożercy, no to naprawdę kiepsko by było, ale Harry doskonale sobie z nimi poradził... to koniec testu dla nich czy jeszcze jakas niespodzianka ich czeka?
weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Iza
Hejeczka,
OdpowiedzUsuńwspaniale, brr... to jednak prawdziwi śmierciożercy... ale Harry świetne sobie z nimi poradził... a to koniec testu, czy jeszcze jakaś niespodzianka na nich czeka?
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Aga