sobota, 7 stycznia 2023

ROZDZIAŁ XXXVI

              Moi drodzy! 

Po bardzo długiej przerwie — o wiele dłuższej niż się spodziewałem — przychodzę do Was z kolejnym rozdziałem. Przykro mi, że tyle to trwało. Naprawdę. Mógłbym podać wiele powodów, które miały mniejszy lub większy wpływ na prawie dwuletnią przerwę, nie będę jednak tracić czasu na wymienianie ich wszystkich, bo kluczowym czynnikiem była — i w sumie nadal jest — moja praca. Po prostu. Chciałbym napisać, że nigdy więcej nie zniknę na tak długo, ale nie mogę tego obiecać; ostatnim razem nie dotrzymałem słowa, więc dzisiaj nie będę rzucać słów na wiatr. Mogę tylko powiedzieć, że pracuję nad następnym rozdziałem i niewiele brakuje mi do jego zakończenia.

 

BETA: Seya przejrzała ten rozdział, nie mieliśmy jednak czasu przedyskutować wszystkich jej uwag i ustalić ostatecznej wersji niektórych fragmentów, więc jeśli zauważycie jakieś błędy, nie miejcie do niej pretensji. Wszelkie niedociągnięcia są wyłącznie moją winą! 

* * *

 Mówi się, że nic nigdy nie dzieje się bez powodu, a każde wydarzenie niesie za sobą jakieś konsekwencje — czasem poważne i ciągnące się miesiącami, innym razem zupełnie nieistotne, wręcz niezauważalne. Krótkotrwała halucynacja, której nieoczekiwanie doświadczył Harry, przyczyniła się do tego, że jego zainteresowanie eksploracją Komnaty Tajemnic diametralnie zmalało, a w zasadzie spadło do zera. Sekretne pomieszczenie ukryte głęboko w podziemiach Hogwartu miało przynieść ukojenie jego zranionym uczuciom, a nie potęgować odczuwany przez niego ból, przypominając mu o problemach, o których wolałby nie pamiętać. Gdyby z jakiegoś powodu zależało mu na przysporzeniu sobie jeszcze większej dawki cierpienia, nie stroniłby od towarzystwa innych ludzi i nie chowałby się przed nimi po kątach. Wręcz przeciwnie, z premedytacją i wysoko uniesioną głową wystawiłby się na ich przeszywające spojrzenia, kąśliwe docinki i niepochlebne komentarze.

Harry nie był jednak masochistą, nie wykazywał takich skłonności i na pewno nie zamierzał pozwolić, by zaczęły nim kierować w jego późniejszym życiu. Nigdy świadomie nie dokładał sobie dodatkowych zmartwień, no bo po co miałby robić coś takiego. Czy dzięki temu poczułby się lepiej? Czy wówczas zaznałby upragnionego spokoju? Bynajmniej. Tylko prawdziwi głupcy i kompletni ignoranci podejmowali tak irracjonalne działania, tłumacząc ich zasadność w równie niedorzeczny sposób. Harry nie uważał się ani za głupca, ani za ignoranta, a przynajmniej chciał wierzyć, że rzeczywiście daleko mu było do ludzi, którzy poprzez nietrafione wybory i nadmierny samokrytycyzm zmierzali prostą drogą ku autodestrukcji. Być może przemawiała przez niego naiwność typowa dla nastolatków niedoświadczonych życiem. Jakie to jednak miało znaczenie, skoro dzięki temu mógł stać się lepszą wersją siebie?

Pozytywne nastawienie niemal zawsze stanowiło klucz otwierający bramy sukcesu, problem w tym, że czasem niezwykle trudno było wyłuskać z siebie choćby namiastkę optymizmu. Harry nie raz i nie dwa przekonał się o tym na własnej skórze, dzisiaj także doświadczył tego rodzaju niemocy, nic więc dziwnego, że od dłuższego czasu siedział ze skwaszoną miną na wyczarowanej przez siebie poduszce, opierając się o nieco chropowatą ścianę Komnaty Tajemnic. Rękami obejmował przyciśnięte do klatki piersiowej kolana i patrzył przed siebie pustym, niewidzącym wzrokiem. Nie miał pojęcia, jak długo tkwił w takiej pozycji. Nie to, żeby zastanawiał się nad czymś tak prozaicznym. W tym momencie zależało mu przede wszystkim na zapanowaniu nad chaosem w głowie i ustaleniu — a przynajmniej podjęciu próby ustalenia — kształtu jego przyszłych relacji z Hermioną. Nie było to jednak wcale tak proste, jak mogłoby się wydawać, na pewno nie w sytuacji, gdy czuł się boleśnie rozdarty. Z jednej strony targały nim poważne wątpliwości, czy kiedykolwiek będzie gotów całkowicie wybaczyć przyjaciółce, a z drugiej — robiło mu się słabo na samą myśl o tym, że miałby się od niej odsunąć i tym samym definitywnie zakończyć ich kilkuletnią przyjaźń.

Konieczność podjęcia tak ważnej i bez wątpienia przełomowej decyzji ciążyła na nim niczym brzemię wynikające z posiadania blizny pozostawionej na jego czole przez Voldemorta, dlatego mimo upływu kolejnych minut nadal nie wiedział co zrobić i jak się zachować. Nie był w stanie zdecydować się na żadne z dostępnych mu rozwiązań, bo im dłużej i intensywniej o nich myślał, tym bardziej zdezorientowany się czuł. Wniosek z tego mógł być więc tylko jeden — powinien, wręcz musiał, dać sobie więcej czasu do namysłu. Nie chciał działać zbyt pochopnie, a wiedział, że emocje, które w tej chwili odczuwał, nie były wiarygodnym wyznacznikiem tego, czego rzeczywiście pragnął. Niezdecydowanie i złość mogłyby przyczynić się do popełnienia następnego błędu, który nie tylko przyniósłby mu jeszcze więcej bólu i cierpienia, ale który miałby również destrukcyjny wpływ na jego i tak pełne przeciwności życie.

Możliwość odłożenia problemu na później sprawiła, że Harry poczuł się o niebo lepiej, z serca natomiast spadł mu przysłowiowy kamień. Towarzyszący mu dotąd stres przestał odgrywać pierwszorzędną rolę, nie znaczyło to jednak wcale, że w jednej chwili wszystko w cudowny sposób wróciło do normy. Bo nie wróciło. W głębi duszy Harry wciąż był zdenerwowany i rozczarowany postawą Hermiony, nadal bolały go jej słowa, ale przynajmniej udało mu się zniwelować intensywność tych odczuć i zepchnąć je na drugi plan. Jedynie jego mięśnie w dalszym ciągu były nieco napięte od nadmiaru negatywnych wrażeń, tak że wziął kilka głębszych wdechów na rozluźnienie, po czym ostrożnie podniósł się z poduszki. Przeciągnął się, aż strzyknęło mu w kościach, i bezwiednie spojrzał na zegarek. Niedługo kończyła się przerwa obiadowa, na szczęście w ogóle nie był głodny i zupełnie nie myślał o jedzeniu, więc nie spieszyło mu się z powrotem na górę. Zamiast tego postanowił zrealizować wcześniejszy plan, który pojawił się w jego głowie na chwilę przed tym, nim wspomnienie kłótni z Hermioną nie wpędziło go w ponury nastrój.

Harry wolnym krokiem przechadzał się wzdłuż komnaty, z zainteresowaniem przyglądając się licznym zdobieniom, które znajdowały się niemal wszędzie — na ścianach, kolumnach, nawet na suficie. Musiał uczciwie przyznać, że dominujący motyw węża wyjątkowo mu się podobał, choć równocześnie przeszkadzał mu fakt, że Slytherin nie zachował stosownego umiaru w doborze poszczególnych ornamentów. Niektóre z nich dosłownie biły przepychem po oczach, co nie tylko wyglądało strasznie tandetnie, ale przeczyło także pogłoskom, jakoby mężczyzna znany był z wyrafinowanego i wyszukanego gustu. Trudno uwierzyć, by ktokolwiek — zarówno teraz, jak i w przeszłości — cenił lub podziwiał kicz w najczystszej postaci.

Zastanawiając się mimochodem nad tym, czy Slytherin nie miał przypadkiem chorobliwej obsesji na punkcie wijących się gadów, która przyćmiewała mu zdrowy osąd i zdolność racjonalnego myślenia, Harry zauważył zaskakującą nieprawidłowość w wykończeniu części komnaty. Ściana, na którą właśnie patrzył, była nienaturalnie gładka i pozbawiona jakichkolwiek ozdób. Nie mogąc oprzeć się pokusie, Gryfon przejechał dłonią po zimnym i lekko wilgotnym murze i zgodnie z przypuszczeniami nie wyczuł żadnych wypukłości ani pęknięć. Gdyby chodziło o inne miejsce w zamku, prawdopodobnie nie zwróciłby uwagi na ten pozornie nieistotny szczegół. W tym przypadku coś mu jednak śmierdziało; i nie, nie był to odór rozkładającego się truchła bazyliszka — król węży był lepiej zakonserwowany niż niejeden składnik do eliksirów Snape'a.

— Otwórz się! — wysyczał w wężomowie, choć wcale nie planował się odzywać. O przejściu na inny język już nie mówiąc. To był impuls. Szybka myśl, którą od razu zwerbalizował.

Niemal natychmiast rozległ się głośny huk, coś zastukało i przeciągle skrzypnęło, po czym fragment odznaczającej się wyglądem ściany przesunął się w prawo, wzbijając w powietrze gęstą chmurę pyłu. Harry zaczął głośno kaszleć, prawie się przy tym krztusząc, wyciągnął z kieszeni różdżkę i jednym machnięciem ręki rozwiał drobinki kurzu i piasku, które boleśnie podrażniały mu gardło i nos. Jeszcze przez chwilę gwałtownie wzniecony z podłogi osad całkowicie przysłaniał mu widok, ale gdy zaklęcie wreszcie spełniło swą rolę, spostrzegł niedługi korytarz, na końcu którego znajdowały się jedynie stare, podniszczone drzwi.

Powiedzieć, że był tym widokiem zaskoczony, to jak nic nie powiedzieć. Nigdy nie przypuszczał, że w Komnacie Tajemnic mogło znajdować się dodatkowe przejście, pokój albo choćby schowek na miotły. Nie przeszło mu nawet przez myśl, żeby rozważyć taką możliwość. Znane mu legendy skupiały się przede wszystkim na ukrytej w tym miejscu grozie — czymś, co miało pomóc dziedzicowi Salazara Slytherina raz na zawsze oczyścić szkołę z niegodnych nauczania magii mugolaków i czarodziejów półkrwi. Ponieważ przez wieki nikomu nie udało się potwierdzić istnienia sekretnego pomieszczenia zbudowanego przez mężczyznę, nikt nie spekulował na temat potencjalnych celów, które by mu w tej budowie przyświecały. Harry również się nad tym nie zastanawiał, bo to, o czym cztery lata temu mówił profesor Binns, wydawało mu się całkiem sensowne. Aż do dzisiaj, czyli do momentu, w którym w jego głowie pojawiło się jeszcze jedno wytłumaczenie; może Komnata Tajemnic nie została wybudowana dla bazyliszka, tylko bazyliszek został w niej umieszczony jako kolejne zabezpieczenie mające za zadanie chronić to, co znajdowało się za zamkniętymi drzwiami.

Harry poczuł narastające podekscytowanie i wprost nie mógł się doczekać, aż pozna odpowiedzi na piętrzące się w jego głowie pytania. Niezaspokojona ciekawość pochłonęła całą jego uwagę, dzięki czemu zapomniał o wszelkich problemach, z którymi do niedawna się borykał. Przypadkowe odkrycie samo w sobie było niezwykle interesujące, a przecież był to zaledwie pierwszy krok na drodze ku nowej przygodzie. Harry nie miał pojęcia, czego powinien się po niej spodziewać, wiedział natomiast, że będzie to coś wyjątkowego i spektakularnego. Skoro na przestrzeni wieków do Komnaty Tajemnic i tak mogli dostać się tylko nieliczni czarodzieje, nie chciało mu się wierzyć, że ktokolwiek zadałby sobie tyle trudu, by ukryć w niej coś, co nie miało żadnej wartości — materialnej, sentymentalnej, naukowej lub jakiejkolwiek innej.

Nie zastanawiając się nawet przez chwilę nad potencjalnymi zagrożeniami mogącymi czyhać po drugiej stronie, Harry podszedł do drzwi, nacisnął klamkę i pewnym siebie krokiem wszedł do środka. Niemal w tym samym czasie osadzone w uchwytach ściennych pochodnie zapłonęły żywym ogniem, ukazując średniej wielkości pokój, w którym znajdowały się jedynie proste drewniane meble. Pośrodku komnaty stał kwadratowy stół o lekko zaokrąglonych rogach z dostawionymi do niego dwoma rozpadającymi się krzesłami. Pod ścianami ustawiono regały z półkami uginającymi się od ciężaru stert pożółkłych pergaminów, połamanych piór i kałamarzy z zaschniętym atramentem. W kącie urządzono zaś stanowisko do przygotowywania, warzenia i przechowywania eliksirów. Na wszystkim zalegała gruba warstwa kurzu, którą okalała gęsta sieć pajęczyn, co stanowiło jednoznaczny i niepodważalny dowód na to, że od dawna nikt tutaj nie zaglądał. Niewykluczone, że nawet Voldemort — a raczej jego młodsza wersja: Tom Riddle — nie wiedział o istnieniu tego pomieszczenia.

Harry westchnął ze zrezygnowaniem. Nie tego się spodziewał. Czuł dogłębne rozczarowanie, choć i tak najgorsza była świadomość, że sam był sobie winien, bo nastawił się na nie wiadomo co. Tymczasem rzeczywistość obdarła go z marzeń o dokonaniu historycznego odkrycia i zmusiła do zmierzenia się z konsekwencjami niespełnienia zbyt wygórowanych oczekiwań. Jego entuzjazm znacznie osłabł, ale koniec końców nie miało to większego znaczenia. Harry nie zamierzał się wycofać i zrezygnować z dalszego zgłębiania tajemnic tego miejsca. Skoro już się tutaj znalazł, to nic nie stało mu na przeszkodzie, by dokładnie się rozejrzał. Zanim jednak do tego doszło, rzucił kilka najsilniejszych znanych mu zaklęć czyszczących, spróbował usunąć lub choćby zminimalizować nieprzyjemny zapach brudu i stęchlizny unoszący się w powietrzu, po czym naprawił i odnowił zniszczone, zbutwiałe krzesła.

— Kim jesteś?! Przecz[1] zakłócasz mój śpik[2]?! — rozległ się niski, nieco zachrypnięty głos, z którego emanowały siła i niewypowiedziana groźba. Lekceważenie kogoś, kto w taki sposób modulował ton swoich wypowiedzi, byłoby zwyczajnym idiotyzmem, na który żaden racjonalnie myślący człowiek nie mógł i nie chciał sobie pozwolić.

Harry odwrócił się z zaskoczeniem, ale nikogo ani niczego nie zauważył. Był w pomieszczeniu sam. Przez chwilę wpatrywał się przed siebie z mieszanką niepewności i zdezorientowania, w końcu zaś niespiesznie wzruszył ramionami i pomyślał to, co zapewne pomyślałby każdy na jego miejscu. Że mu się jedynie wydawało. Że coś sobie wyobraził. Że miał omamy słuchowe spowodowane nadmiarem oddziałujących na niego bodźców. Tak, to na pewno to — powiedział do siebie w myślach. Utwierdziwszy się w przekonaniu, że naprawdę musiał coś sobie tylko ubzdurać, swobodnym krokiem ruszył w stronę półek z pergaminami.

— Nie wzwyczaiłem się[3] do takiego traktowania, otroku[4]! — ponownie rozległ się czyjś głos.

Harry zatrzymał się raptownie, jakby ktoś rzucił na jego stopy zaklęcie trwałego przylepca. O ile wcześniej Gryfon mógł tłumaczyć sobie całą tę sytuację tym, że jego umysł płatał mu głupiego figla, o tyle teraz był stuprocentowo pewien, że rzeczywiście coś usłyszał i nie był to wcale wymysł jego wybujałej wyobraźni. Czując, że serce zaraz wyskoczy mu z piersi, ponownie się odwrócił — i ponownie nikogo ani niczego nie zauważył. Sam już nie wiedział, czy powinien szczerze zastanowić się nad swoim zdrowiem psychicznym, czy jednak mógł zacząć się cieszyć, że jego najczarniejsze myśli nie miały potwierdzenia w prawdziwym życiu.

— Tutaj, hebesie[5]! — dobiegło go pełne zniecierpliwienia prychnięcie. — Nie pojrzałeś[6] tutaj!

Harry zaklął ze złości pod nosem. Czuł narastającą frustrację. Musiał koniecznie zlokalizować źródło pochodzenia głosu i dowiedzieć się, o co w tym wszystkim chodziło, w przeciwnym razie nadal będzie podenerwowany i spięty i nie uda mu się na niczym skoncentrować. Mając świadomość, że stawką w tej sytuacji był jego wewnętrzny spokój, przeczesał wzrokiem całą komnatę, aż wreszcie przeniósł spojrzenie na wiszący tuż obok drzwi obraz i pokiwał ze zrozumieniem głową. Zagadka została rozwiązana. Harry nie zwariował. Niczego też sobie nie wyobraził. Po prostu nie był wystarczająco uważny, przez co umknął mu kluczowy dla sprawy szczegół. Kiedy wszedł do pomieszczenia, był zwrócony do portretu tyłem, nic więc dziwnego, że nie dostrzegł go od razu. Nie było to fizycznie możliwe dla kogoś tak zwyczajnego jak on.

Teraz natomiast sytuacja uległa diametralnej zmianie, dzięki czemu stała się całkiem zrozumiała. Wiedząc już, kto próbował zwrócić na siebie jego uwagę, Harry podszedł bliżej obrazu i z zainteresowaniem oraz szczególną uwagą przyjrzał się namalowanej na płótnie postaci. Początkowo nie rozpoznał wizerunku mężczyzny, choć przeczucie podpowiadało mu, że gdzieś go już wcześniej widział. Nagle coś zaskoczyło w jego umyśle i wówczas zdał sobie sprawę, z kim miał do czynienia. Patrząc na portret samego Salazara Slytherina, Harry wykrzywił twarz w grymasie niedowierzania, jego policzki zaś pokryły się krwistą czerwienią. Nie mógł uwierzyć, jak bardzo bywał niedomyślny. Na Merlina, przecież znajdował się w Komnacie Tajemnic... Kogo spodziewał się zobaczyć? Młodszego Dumbledore'a bez siwej brody i okularów-połówek? Voldemorta przed transformacją w łysego, beznosego i czerwonookiego gada? A może Dolores Umbridge ubraną w garsonkę w kolorze innym niż cukierkoworóżowy?

— Kim jesteś?! — Harry otworzył usta, ale nim zdążył odpowiedzieć na zadane mu właśnie pytanie, Salazar dodał ostrzegawczym tonem: — Tylko nie waż się mnie durzyć[7]! Niejeden próbował mnie zbałamucić[8], bożył się[9], że kłamstwem gardzi, a prawił same łgarstwa. Parszywe łgarstwa! — Mężczyzna z obrzydzeniem splunął przez prawe ramię i ostentacyjnie wytarł usta rękawem szaty. — Marny był ich koniec, oj marny… — zaśmiał się, cały się przy tym trzęsąc. Nie był to bynajmniej śmiech pełen wesołości, raczej mogący zmrozić krew w żyłach rechot niezrównoważonego umysłowo psychopaty. A przynajmniej taka była pierwsza myśl Harry’ego. — Powiadam ci, od tego czasu zabrakło tym dudkom[10] duszy[11], ażeby powielać te banialuki i mnie zbiesić[12]!

Harry milczał dłuższą chwilę, usiłując ogarnąć sytuację. Musiał na spokojnie poukładać sobie w głowie niektóre rzeczy, bo jego aktualne położenie było tak nieoczekiwane i absurdalne, że całkowicie wytrąciło go z równowagi.

— Jestem Harry — odezwał się w końcu, po czym mimowolnie odwrócił wzrok. Nie był w stanie znieść przeszywającego spojrzenia mężczyzny, bo z jakiegoś powodu wprawiało go ono w znaczny dyskomfort. W zasadzie czuł się tak, jakby jego dusza została prześwietlona na wskroś; jakby nie miał na sobie żadnych ubrań i tłum gapiów wlepiał oczy w jego nagie ciało. — I jeśli mam być zupełnie szczery, nie rozumiem co drugiego twojego słowa. To nawet nie brzmi jak normalny język — mruknął do siebie pod nosem, wciąż nie decydując się spojrzeć na wiszący przed nim portret.

Slytherin burknął coś w odpowiedzi, jednak Harry nie potrafił stwierdzić, o co mu tak właściwie chodziło. Słownictwo mężczyzny w znacznej części było na tyle przestarzałe, że prawdopodobnie nawet duchy Hogwartu miałyby problem ze zrozumieniem sensu jego wypowiedzi. Jesteśmy w kropce — pomyślał Gryfon i podrapał się z zakłopotaniem po głowie. Czuł nadchodzącą migrenę. Zdawał sobie również sprawę, że jeśli w ten sposób będzie wyglądać jego dalsza rozmowa ze Slytherinem, to nigdy się nie dogadają. Nie tak naprawdę. Jedynym rozsądnym wyjściem było zaklęcie tłumaczące, sęk w tym, że Harry nie wiedział, czy poprawnie — o ile w ogóle — przetłumaczy ono słowa i zwroty, których od dawna nie używał żaden znany mu człowiek. Nieważne żywy czy martwy.

Z drugiej strony warto było spróbować rzucić każde zaklęcie, które mogło usprawnić komunikację między nimi, i to niezależnie od tego, czy spełni ono swoją rolę, czy okaże się kompletnym fiaskiem. Harry niczym nie ryzykował, a mógł zyskać bardzo wiele. Mając tę myśl z tyłu głowy, ponownie sięgnął po różdżkę, machnął nią od niechcenia parę razy i wymruczał pod nosem odpowiednią inkantację. Slytherin z beznamiętnym wyrazem twarzy śledził każdy jego ruch, w końcu zaś przerwał przedłużającą się ciszę i zapytał znudzonym tonem:

— Dowiem się wreszcie, co robisz w mojej komnacie?

Harry uśmiechnął się z zadowoleniem. Jego zaklęcie zdawało się działać bez zarzutów.

— Tylko się rozglądam — odparł zgodnie z prawdą, czując, że jego ciało zaczęło się stopniowo rozluźniać. Gdy tylko uświadomił sobie, że nakładanie na siebie kolejnych ograniczeń i analizowanie każdego wypowiedzianego słowa czy wykonanego gestu nie miało najmniejszego sensu, zniknęły presja i onieśmielenie związane z chęcią zrobienia odpowiedniego wrażenia na Slytherinie. Dlaczego? Odpowiedź na to pytanie była śmiesznie prosta. Aż Harry miał ochotę strzelić sobie w głowę, że wcześniej o tym nie pomyślał.

Jego zachowanie — jakiekolwiek by ono nie było — traciło w tej sytuacji na znaczeniu. Nawet gdyby popełnił najbardziej spektakularną gafę w historii całej ludzkości, nikt nigdy by się o tym nie dowiedział. Parafrazując słowa Umbridge: czego ludzie nie zobaczą, to ich nie zaboli. A jeśli ich nie zaboli, to on również nie będzie miał sobie nic do zarzucenia.

— Prawdę mówiąc, trafiłem tutaj przez przypadek — powiedział. — Gdyby nie głupie szczęście, pewnie nadal nie byłbym świadomy istnienia tego pomieszczenia. Nie przypuszczałem, że podziemia zamku mogą skrywać w sobie więcej niż jedną... tajemnicę. To trochę zabawne, choć nie powiem, żebym był tym szczególnie zaskoczony.

Slytherin spojrzał na niego jak na kogoś niespełna rozumu. Chyba mu nie uwierzył.

— Przez przypadek? — parsknął z pogardą. — Czyżbyś zapomniał, że znajdujemy się w samym sercu Komnaty Tajemnic, najlepiej ukrytym i najpilniej strzeżonym miejscu w całym Hogwarcie? Naprawdę myślisz, że nabiorę się na tak prostackie kłamstwo? Nie słuchałeś uważnie, o czym wcześniej mówiłem? A może masz problem ze zrozumieniem nawet najprostszych komunikatów? — Slytherin brzmiał groźnie i majestatycznie i pewnie na każdym swoim rozmówcy wywarłby upragnione wrażenie, gdyby nie fakt, że pod koniec wypowiedzi załamał mu się głos. Harry przygryzł mocno wargę, by ukryć rozbawienie i nie parsknąć głośnym śmiechem. Nie zrobił tego jednak na tyle subtelnie, na ile by chciał, co nie uszło uwadze mężczyzny. — Ostrzegam cię, chłopcze, dobrze się zastanów, nim po raz kolejny zdecydujesz się nie okazać mi ani krzty należnego mi szacunku! Nie chcesz doświadczyć na własnej skórze pełni mego gniewu, zapewniam cię!

Harry cały się spiął, choć starał się niczego po sobie nie pokazać. Nie podobała mu się buńczuczna postawa mężczyzny i chęć stawiania się w nadrzędnej pozycji, mimo że nie było ku temu żadnych racjonalnych powodów. Za bardzo przypominało mu to poddańczy charakter relacji łączących Voldemorta i śmierciożerców, by mógł zaakceptować to bez mrugnięcia okiem.

— Wybacz, ale nie przywykłem do płaszczenia się przed innymi ludźmi, a co dopiero przed obrazem — odpowiedział chłodnym tonem, nie rozumiejąc, dlaczego wcześniej wystraszył się kawałka płótna pochlapanego farbą.

— Jak śmiesz się tak do mnie zwracać, ty bezczelny gówniarzu?! — Slytherin wyglądał na oburzonego i tak też brzmiał. Szybkim ruchem wyciągnął zza pazuchy różdżkę i pewnie przekląłby Gryfona, gdyby tylko miał taką możliwość. Na szczęście nie miał, co najwyraźniej jeszcze bardziej go rozwścieczyło. — Czy ty w ogóle zdajesz sobie sprawę, z kim rozmawiasz?!

— Owszem. I co z tego?

— Uważaj! Moja cierpliwość też ma swoje granice, a ty jesteś niebezpiecznie blisko jej przekroczenia! — W stalowych oczach Slytherina pojawiły się iskierki wściekłości. Zważywszy na fakt, że mężczyzna był tylko magicznie zaklętym przedmiotem, był to nie lada wyczyn. — Masz ostatnią szansę, by paść na kolana i błagać mnie o wybaczenie. Jeśli nie wyczuję w twych słowach fałszu, być może zapomnę o całej sprawie i wyjątkowo nie ukażę cię za twe godne pożałowania zachowanie!

Po usłyszeniu tych słów Harry nie potrafił się dłużej powstrzymać i ryknął głośnym śmiechem. Potrzebował kilku minut, by doprowadzić się do porządku i móc w miarę swobodnie kontynuować tę dziwaczną rozmowę.

— Poważnie? I kto to mówi? Obraz? A co ty mi możesz zrobić? — zakpił, nie ukrywając swojego stanu. Nawet nie próbował tego zrobić, bo drażnienie mężczyzny zaczęło sprawiać mu przyjemność. Kto by pomyślał, że zejście do Komnaty Tajemnic dostarczy mu tak wiele rozrywki.

Tym razem Slytherin nie dał się wyprowadzić z równowagi. Wręcz przeciwnie, całkowicie zapanował nad swoimi emocjami, a przynajmniej ukrył je za doskonałą maską obojętności. Nie zareagował także na słowa Harry'ego. Jeszcze nie. Rozsiadł się wygodnie na pokaźnym i bogato zdobionym krześle, które stanowiło centralny punkt tła jego malunku, i spojrzał na Gryfona z powagą.

— Zobaczymy, czy będzie ci do śmiechu również wtedy, gdy obraz wezwie swojego sługę — powiedział wolno i wyraźnie, jakby delektował się brzmieniem każdego wypowiedzianego słowa. — Lojalnego i śmiertelnie niebezpiecznego sługę...

Harry spoważniał. Wiedział, że na razie skończył się czas na wygłupy i bezmyślne komentarze, nawet jeśli miał świadomość, że Slytherin w dalszym ciągu zupełnie mu nie zagrażał.

— Nie sądzę, żeby się pojawił.

— Och, naprawdę? — powątpiewał Slytherin, uśmiechając się zuchwale.

— Skoro tutaj jestem, to znaczy, że w żaden sposób mi nie zagraża — stwierdził Harry, dochodząc do wniosku, że w tym przypadku nie było sensu wdawać się w niepotrzebne szczegóły. Mężczyzna bez wątpienia nie tryskałby entuzjazmem, gdyby dowiedział się o śmierci bazyliszka. Trudno też przewidzieć, jak bardzo wściekłby się na wieść o tym, że rozmawiał z jego zabójcą.

Slytherin zamilkł, dogłębnie zastanawiając się nad słowami Harry'ego. Nie wiadomo, co tak właściwie chodziło mu po głowie, bo wyraz jego twarzy i ogólna mowa ciała pozostawały w równym stopniu minimalistycznie ekspresyjne. Ostatecznie jednak argument Gryfona musiał mu przemówić do rozsądku, bo nie zdecydował się przywołać bazyliszka.

— Szukasz czegoś konkretnego? — zapytał zamiast tego.

Nagła i zupełnie nieoczekiwana zmiana tematu zbiła Harry'ego z pantałyku. Znowu. Szczerze mówiąc, Gryfon nie przypuszczał, że Slytherin tak szybko odpuści mu jego niestosowne zachowanie i zignoruje lekceważący stosunek względem niego. Być może mężczyzna zdał sobie w końcu sprawę z własnych ograniczeń, zakładając, że nie był ich świadomy od początku, a może miał w głowie inny plan, którego Harry na razie nie potrafił dostrzec.

— Nie jestem pewien — odpowiedział szczerze Harry, siadając na krześle. Przejechał dłonią po twarzy i dopiero wtedy kontynuował: — Tak jak mówiłem wcześniej, trafiłem tutaj przez przypadek. Zanim się do mnie odezwałeś, planowałem rozejrzeć się po komnacie i przejrzeć zalegające na półkach pergaminy.

Slytherin zacisnął mocniej usta, aż powstała z nich niemal niewidoczna gołym okiem linia. Ciemnowłosy młodzieniec coraz bardziej irytował go swoją bezczelną postawą. Zniesienie jego arogancji, grubiańskiego zachowania i bezrefleksyjnej paplaniny samo w sobie nie było najprostszym zadaniem, nie pomagała także świadomość, że nigdy przedtem żaden uczeń Hogwartu nie odważył się zwrócić do niego per „ty”. Reputacja, którą skrupulatnie budował przez lata, skutecznie zniechęcała ludzi do popełniania tego typu błędów. Nawet jego najmniej rozgarnięci studenci błyskawicznie nauczyli się tej lekcji i skrupulatnie jej przestrzegali.

— Jesteś pierwszą osobą, która pojawiła się tutaj od mojej śmierci, dlatego w drodze wyjątku przymknę oko na twą niesubordynację. Jeśli jednak nie zmienisz swojego nastawienia i nie zaczniesz gryźć się w swój niewyparzony język, to mogą cię czekać nieprzyjemne konsekwencje. Nie tolerowałem prostactwa za życia, nie będę tolerować go również po śmierci. Dobrze to sobie zapamiętaj, bo nie mam w zwyczaju się powtarzać.

Harry przemilczał tę uwagę. Nie uważał, by wymagała ona jakiegokolwiek komentarza z jego strony, skoro nie wnosiła do rozmowy nic nowego. W dalszym ciągu nie obawiał się także gróźb Slytherina. Gdyby magicznie zaklęte portrety potrafiły realnie ingerować w życie innych ludzi, to wiele miejsc i instytucji w świecie czarodziejów wyglądałoby dziś zupełnie inaczej. A ponieważ otaczające obrazy ramy nie były ich jedynymi ograniczeniami, Harry nie zamierzał nawet zawracać sobie głowy poczynionymi przez Slytherina planami. Najlepiej, żeby pozostały tym, czym były w tym momencie — niezrealizowanymi fantazjami nieżyjącej od wieków postaci.

— I drugą, która rzeczywiście wie, jak otworzyć Komnatę Tajemnic — oznajmił Harry, mimo że nie był pewien, czy w ogóle powinien poruszać ten temat. — Być może w przeszłości było ich znacznie więcej, ale nic na to nie wskazuje. Ja na pewno nie dysponuję takimi informacjami.

— Słucham?! — krzyknął z zaskoczeniem Slytherin, ponownie tracąc nad sobą panowanie. I choć stosunkowo szybko zniwelował skutki odczuwanego szoku, wciąż nie był zadowolony z niskiego poziomu samokontroli, który wykazywał. — To niemożliwe, żeby tylko dwójka Ślizgonów poznała swoje dziedzictwo!

Harry uśmiechnął się pod nosem.

— Przykro mi, że muszę cię rozczarować, ale ja nie jestem Ślizgonem. — To nie była prawda. Nie całkiem. Wcale mu nie było przykro. — A to znaczy, że mówimy o jednej osobie, nie dwóch — sprecyzował.

Slytherin nie odpowiedział, tylko dokładnie przyjrzał się ubraniom Harry'ego. Widząc na jego szatach emblemat przynależności do domu Godryka Gryffindora, z niedowierzaniem rozchylił usta.

— Jesteś Gryfonem?! — sapnął.

Harry nie odpowiedział. Nie musiał. Brak zaprzeczenia był równoznaczny z potwierdzeniem prawdziwości tego stwierdzenia.

— Nie rozumiem tylko jednej rzeczy — mruknął do siebie Slytherin, dopiero teraz zdając sobie sprawę z zaistnienia pewnego paradoksu. — Jakim cudem posługujesz się mową węży, skoro trafiłeś do Gryffindoru? — powiedział już głośniej. — Powinieneś być w moim domu! Pomijając unikalny dar, który niewątpliwie posiadasz, dostrzegam w tobie wiele innych cech, które za życia ceniłem sobie u swoich studentów. Tiara przydziału nie mogła się aż tak pomylić.

— Prawda jest taka, że początkowo miałem zostać przydzielony do Slytherinu, ale zanim do tego doszło, poprosiłem tiarę, żeby mnie tam nie wysyłała. Reputacja twojego domu i części jego mieszkańców skutecznie odwiodła mnie od chęci zaakceptowania takiego rezultatu.

Slytherin zmarszczył w zamyśleniu brwi, kręcąc przy tym głową.

— Podjąłeś pochopną i zwyczajnie głupią decyzję. Niestety nie dane ci będzie dowiedzieć się, jak wiele straciłeś, odrzucając szansę, której większość czarodziejów i czarownic nigdy nie dostanie.

— Być może — odparł bez przekonania Harry i spojrzał na zegarek. Robiło się późno, więc niebawem powinien się zbierać. — Trochę mi się spieszy, ale chciałbym się jeszcze rozejrzeć. Masz coś przeciwko temu?

— Nie — padła krótka odpowiedź.

Harry skinął z wdzięcznością głową i podszedł do pierwszego z brzegu regału. Przeglądając pobieżnie zalegające na nim pergaminy, szybko zdał sobie sprawę, że założenia, które poczynił w kwestii zgromadzonych przez Slytherina notatek, okazały się całkowicie błędne. Niezliczone plotki i spekulacje na temat mężczyzny, jego historii i działań wynikających z podjętych przez niego inicjatyw sprawiły, że spodziewał się znaleźć opracowania w znacznej części poświęcone czarnej magii i supremacji czystej krwi, tymczasem natrafił na dużo więcej wartościowego materiału. Oprócz mniej lub bardziej szczegółowych zapisów na temat eliksirów i zaklęć, odkrył spis porad dla początkujących i zaawansowanych uzdrowicieli i zielarzy czy też poradnik radzenia sobie w starciu z paskudnymi i nierzadko śmiertelnymi klątwami.

— Na najwyższej półce powinny leżeć moje prywatne notatki — odezwał się nagle Slytherin, ponownie przyciągając uwagę Harry'ego. — Są zabezpieczone kilkoma prostymi zaklęciami, z którymi powinieneś poradzić sobie bez problemów.

— Pozwalasz mi je przejrzeć? Dlaczego? — zapytał z zaskoczeniem Harry.

Mężczyzna westchnął ze znużeniem, po raz pierwszy dzisiaj wyglądając na naprawdę zmęczonego. Czy postać z obrazu, nawet magicznego, mogła w ogóle odczuwać prawdziwe emocje? Trudno stwierdzić — nie wiadomo, ile było w tym prawdy, a ile zwykłego udawania. Prawdopodobnie należało przyjąć, że życie nie zawsze kończyło się po śmierci, a może magiczne portrety odgrywały tylko teatralne role, które miały sprawić, że ich rozmówcy ulegną przeświadczeniu, że rozmawiają z żywymi i myślącymi istotami, a nie z bezcielesnymi i bezosobowymi echami przeszłości.

— Możemy się różnić pewnymi przekonaniami wynikającymi z przynależności do innych domów, masz w sobie jednak wystarczająco wiele cech prawdziwego Ślizgona, bym za życia przygarnął cię pod swoje skrzydła. No i nikt przed tobą nie znalazł tego pomieszczenia, co samo w sobie jest wystarczającym powodem, bym chciał cię jakoś nagrodzić. Nawet jeśli nie jesteś moim prawowitym dziedzicem, a w naszych żyłach nie płynie ta sama krew, nadal możesz kultywować tradycje i zwyczaje, które zapoczątkowałem.

Harry stał w miejscu jak sparaliżowany, z niedowierzaniem patrząc na portret Slytherina. Nie potrafił znaleźć żadnych słów, którymi mógłby wyrazić to, co teraz działo się w jego głowie. Niepowstrzymany potok myśli i kalejdoskop emocji stanowiły nieco ogłupiającą mieszankę, mimo wszystko Harry czuł narastającą w sercu dumę, że miał zaszczyt przeprowadzić rozmowę z mężczyzną. Gdyby ktokolwiek w przeszłości powiedział mu, że pewnego dnia otrzyma taką szansę, zapewne popukałby się w czoło i nazwał go marzącym idiotą. To nawet nie wydawało się prawdopodobne, nie mówiąc już o tym, że nikt przy zdrowych zmysłach nie liczyłby w ogóle na taką okazję.

Mając to na uwadze, trudno się dziwić, że Harry był podekscytowany niczym dziecko, a jego wnętrzności niemal boleśnie pulsowały w oczekiwaniu na to, aż wreszcie przeczyta własnoręczne zapiski jednego z założycieli jego ukochanej szkoły. Nie chcąc tracić cennego czasu, Harry odszukał wzrokiem plik pergaminów, o których wspomniał Slytherin. Rzucił zaklęcie wykrywające nałożone na niego zabezpieczenia i w kilka minut zneutralizował wszelkie osłony. W końcu sięgnął drżącymi rękami po gruby stos notatek i z czułością i szacunkiem wytarł nagromadzony na nim przez lata kurz. Potem niczym zahipnotyzowany podszedł do stołu, w napięciu osunął się na stojące obok niego krzesło i bez dalszej zwłoki zaczął czytać.

Slytherin interesował się wieloma zagadnieniami, a przynajmniej wszystko wskazywało na to, że postawił sobie za cel zbadać każdą z wyodrębnionych wówczas dziedzin magii. Zanotował swoje przemyślenia i uwagi dotyczące różnorodnych eliksirów, czarnej magii, zaklęć i rytuałów leczniczych, transmutacji, numerologii, a nawet zwyczajów i warunków życia współczesnych mu mugoli. Harry nigdy nie powątpiewał w inteligencję mężczyzny, teraz jednak myślał o nim z nieco większym szacunkiem. Trudno z taką samą stanowczością i uporem nazywać kogoś głupim i ograniczonym umysłowo fanatykiem, jeśli trzymało się w dłoniach dowód na to, że prawda o tym kimś nie miała nic wspólnego z krążącymi na jego temat plotkami. Ciekawe, ile osób zdawało sobie w ogóle sprawę z licznych zainteresowań Slytherina, które nie ograniczały się wyłącznie do dążenia w wynalezieniu sposobu na eksterminację mugolaków i czarodziejów półkrwi żyjących w magicznej społeczności.

Harry przeczytał właśnie kilkustronicowe podsumowanie najważniejszych informacji na temat klątwy rozrywającej, z każdą przeczytaną linijką czując podchodzącą mu do gardła żółć. Mimo że nigdy nie zamierzał uczyć się tego rodzaju magii, nie potrafił wyrzucić z głowy wskazówek, które nieoczekiwanie otrzymał. Poznał nie tylko etymologię zaklęcia, właściwy ruch różdżką i odpowiednią inkantację, dowiedział się także, jak skutecznie ochronić się przed tym zagrożeniem. Po szybkim usystematyzowaniu wiedzy sięgnął po kolejny pergamin, licząc na podobne opracowania dotyczące innych zaklęć, lecz tym razem trafił na coś zupełnie innego.

 

Przeprowadzone na przestrzeni wielu lat badania zdają się potwierdzać przyjętą przeze mnie tezę, że nieprawdą jest, iż istnieją zaklęcia, klątwy lub uroki, których nie można złamać. Każdy efekt można cofnąć, a przynajmniej w znacznym stopniu zminimalizować, jeśli równocześnie zostanie spełnionych kilka warunków.

Błędne przekonania w tej materii są wynikiem zacofanej mentalności wielu czarodziejów i czarownic dzierżących władzę oraz niedostatecznej wiedzy na temat dynamiki i kierunku zmian zachodzących w magicznej społeczności na całym świecie. Wynalezienie różdżek i stopniowe wprowadzanie ich do użytku zapoczątkowały proces tworzenia różnego rodzaju zaklęć, nie zawsze jednak twórcy i badacze tejże dziedziny potrafili wymyślić czar, który neutralizowałby skutki użytej wcześniej magii. Uznano więc, że niektórych zmian nie można cofnąć. Biorąc pod uwagę fakt, że uprawianie magii przy pomocy różdżek wciąż jest nowatorską i niewystarczająco długo badaną metodą działania, należy przyjąć, że wnioski te są zbyt dalekosiężne, by można je traktować za pewnik.

Zaintrygowany tą kwestią postanowiłem rozpocząć autorskie badania, wykorzystując do ich przeprowadzenia wiedzę wywodzącą się z odmiennych dziedzin naukowych. Wypróbowałem ćwiczenia umysłowe, które nie tylko miały pomóc w zintensyfikowaniu myśli na temat efektu danego zaklęcia, ale które połączyłyby również metody używania magii z czasów przed i po wynalezieniu różdżek. Starałem się opracować innowacyjne eliksiry, zaprojektować własne rytuały magiczne, a także wymyślić uniwersalne zaklęcia. Wszelkie testy zakończyły się niepowodzeniami, mimo to nadal byłem zdania, że nie wykorzystano jeszcze wszystkich dostępnych sposobów na przeciwdziałanie skutkom nowo powstałych zaklęć, klątw i uroków. Pracując niestrudzenie nad rozwiązaniem tej zagadki, postanowiłem wykorzystać unikalną umiejętność, którą posiadam, a z której niewielu innych czarodziejów i czarownic mogło skorzystać — mowę węży.

Przetłumaczywszy niektóre zaklęcia na wężomowę, odprawiłem jeden z zapomnianych przed laty rytuałów i ponowiłem przeprowadzone wcześniej doświadczenia. Dzięki wzmocnieniu mocy magicznej starożytną magią krwi i użyciu nieznanego twórcom zaklęć języka udało mi się cofnąć lub ograniczyć skutki każdego przetestowanego czaru. Tym samym...

 

Harry poderwał gwałtownie głowę i zapatrzył się w bliżej nieokreślony punkt na ścianie naprzeciwko niego. Jego twarz nie odzwierciedlała żadnych odczuwanych emocji, przypominając kawałek surowego materiału przed końcową obróbką. W zasadzie Gryfon wyglądał tak, jakby zupełnie stracił kontakt z otaczającą go rzeczywistością. W tym momencie słyszał jedynie głośnie dudnienie w głowie, które było wynikiem przyspieszonego bicia serca. Znajdował się w tak głębokim szoku, że nie potrafił nawet stwierdzić, czy dobrze zrozumiał to, co właśnie przeczytał. Nie chciał dawać sobie złudnych nadziei, ale chyba znalazł wreszcie sposób na zneutralizowanie lub przynajmniej osłabienie działania większości znanych mu zaklęć ochronnych, w tym barier antyteleportacyjnych. To mógł być tak długo wyczekiwany przełom w jego badaniach, który byłby zwieńczeniem trudu włożonego w wykonanie całej tej pracy, że nie śmiał w to do końca uwierzyć.

Napędzany mieszanką adrenaliny i podekscytowania szybko doczytał pozostałe notatki Slytherina, dokładnie obejrzał wykonane przez niego rysunki i diagramy, a potem spróbował przetłumaczyć kilka prostych zaklęć na wężomowę. Niestety bezskutecznie. W innych okolicznościach niepowodzenie tego typu mogłoby zniechęcić go do dalszego działania, tym razem jednak był wyjątkowo zmobilizowany i nie zamierzał się poddać, dopóki nie osiągnie swego celu. Wiedział, że czekają go kolejne żmudne przygotowania, w tym nauka biegłego władania językiem węży, nim będzie w stanie wykorzystać w praktyce zdobytą właśnie wiedzę.

— Myślisz, że badania dotyczące powszechnego przekonania o braku możliwości przełamania niektórych zaklęć, klątw i uroków nadal są aktualne? — zapytał, ponownie odwracając się w stronę portretu. — Chodzi mi o to, czy wnioski, do których doszedłeś, wciąż będą miały zastosowanie, skoro przez lata proces tworzenia zaklęć zapewne uległ znaczącej zmianie?

— Przypuszczam, że tak, choć oczywiście wszystko zależy od tego, czy i jak bardzo zmienił się ten proces na przestrzeni wieków.

Harry skinął głową.

— Tak też myślałem — mruknął pod nosem, po czym jeszcze raz przejrzał zalegające przed nim notatki. Chciał się upewnić, że zapamiętał z nich wszystkie najważniejsze informacje. — Skąd w ogóle pomysł, żeby wspomóc się rytuałem zwiększającym moc magiczną? Rozumiem, że indywidualne pokłady danego czarodzieja odgrywają pewną rolę w prawidłowym rzucaniu zaklęć, ale czy samo wykorzystanie innego języka, w tym przypadku języka węży, który z natury nacechowany jest magią, na dodatek magią innego typu, nie powinno wystarczyć do osiągnięcia zadowalających rezultatów?

— Zanim wynaleziono różdżki i zaczęto ich masowo używać, magia była dość chaotyczna i nieprzewidywalna, ogólnie mniej uporządkowana i zrozumiała dla jej użytkowników. Z czasem niektóre z tych aspektów uległy zmianie na lepsze, mimo to wciąż mówimy o złożonym procesie, w którym nie chodzi tylko o odpowiednio odwzorowany ruch różdżką i właściwą inkantację. Te dwa czynniki nie są tak naprawdę niezbędne, pomagają natomiast skupić się na intencjach i należytym zobrazowaniu efektu danego zaklęcia w głowie — oznajmił z zaangażowaniem Slytherin, niewątpliwie czerpiąc przyjemność z możliwości odbycia rozmowy na tak wysokim intelektualnie poziomie. — Kluczowe znaczenie ma jednak moc magiczna, bo to ona decyduje o sile danego czarodzieja i jego potencjale. Jak zapewne wiesz, nie da się na stałe zwiększyć jej poziomu, dlatego bardzo często zupełnie się o niej zapomina i koncentruje się na innych aspektach uprawiania magii. Dostrzegam w tym sens, skoro większość ludzi ma rdzenie o podobnej wielkości, choć równocześnie uważam to za ogromny błąd i przejaw krótkowzroczności.

— Dlaczego?

— Bo czarodzieje na całym świecie nadal nie wykorzystują w pełni drzemiącego w nich potencjału. Myślą o sobie i swojej mocy w ściśle określony sposób, nie próbując nawet znaleźć rozwiązania, które umożliwiłoby im obejście krępujących ich ograniczeń.

— Nie jestem pewien, czy rozumiem, co próbujesz mi powiedzieć — przyznał szczerze Harry.

Slytherin zamilkł na kilka sekund, zastanawiając się, jak właściwie przekazać to, co chciał, żeby wszystko było całkowicie zrozumiałe i nie pozostawiało miejsca na żadne niedomówienia czy nadinterpretacje.

— Czarodzieje, którzy mają rdzenie o podobnej wielkości, a więc ich moc oscyluje wokół zbliżonego do siebie poziomu, będą rzucać zaklęcia o niemal identycznym rezultacie. Jeśli jednak porównamy je z dokonaniami czarodzieja lub czarownicy o odpowiednio większych lub mniejszych pokładach mocy, to rezultaty tych zaklęć zaczną się różnić dokładnie o tę wartość. Efekty jednego zaklęcia niekoniecznie będą gorsze od drugiego, nie w dosłownym znaczeniu tego słowa, po prostu ich trwałość, intensywność lub struktura zostaną wzmocnione lub osłabione. Wyobraź sobie dwóch różnych uzdrowicieli, którzy muszą uleczyć tę samą ranę. Jeden z nich upora się z zadaniem w kilka minut, przy czym nie odczuje większego zmęczenia. Drugi natomiast będzie potrzebować więcej czasu na wykonanie tego zadania, co gorsza, po wszystkim będzie wyczerpany i niezdolny do dalszej pracy. Obaj zrealizują swój cel, ale ich organizmy inaczej zareagują, bo choć obaj zużyli tyle samo energii, to ich pokłady mocy nie były takie same.

— No dobrze, a co z twoimi badaniami? Chcesz powiedzieć, że czarodzieje nie są w stanie przełamać niektórych zaklęć, bo ich moc magiczna nie przewyższa mocy potrzebnej do prawidłowego działania danego zaklęcia? Jeśli osoba rzucająca tarczę i osoba, która tę tarczę chce przełamać, mają podobną moc magiczną, to nie będziemy w stanie dostrzec rezultatów ich konfrontacji, bo musielibyśmy czekać zbyt długo, aż oboje osłabną i uwidoczni się różnica w wielkości ich rdzeni? Ale jeśli atakujący miałby nieproporcjonalnie większe pokłady mocy, to zdecydowanie szybciej przebiłby się przez osłony, prawda? Stąd pomysł na rytuał wzmacniający moc magiczną.

— Właśnie!

Harry uśmiechnął się, słysząc ekscytację Slytherina. Sam również zaczął ją odczuwać.

— Mowa węży tylko w tym wszystkim pomogła, bo sama w sobie nacechowana jest magią — powiedział, nie oczekując odpowiedzi. To nie było pytanie.

Slytherin skinął z uznaniem głową, ciesząc się, że chłopak tak szybko zrozumiał sens jego badań i wniosków z niego płynących.

— A co by się stało, gdyby czarodzieje połączyli siły? Czy to w ogóle możliwe?

— I tutaj, drogi Harry, dochodzimy do sedna tego, co nazwałem głupotą i krótkowzrocznością. — Uśmiechnął się, lecz nie było w tym ani grama wesołości. Raczej przejaw pogodzenia się ze smutną rzeczywistością. — Czarodzieje mogą połączyć swoje siły, czego dowodem są niezliczone rytuały magiczne. W przypadku zaklęć wymagających użycia różdżek nie jest to niemożliwe, lecz niewątpliwie trudniejsze. Trzeba rzucić zaklęcia niemal w tym samym czasie, żeby można było odnieść sukces. Wymaga to współpracy, mnóstwa ćwiczeń i wyrzeczeń, daje natomiast szansę na zrobienie czegoś wyjątkowego i spektakularnego.

Harry skinął głową, ale nic więcej nie powiedział. Dowiedział się wystarczająco wiele, by mógł skupić się na kontynuowaniu swoich badań i doprowadzeniu do ich zakończenia. Hierarchia jego priorytetów nie uległa zmianie; w tym momencie nic innego się dla niego nie liczyło. Na analizę pozostałych wniosków i próbę wcielenia ich w życie przyjdzie jeszcze czas. 

* * *

 W drodze na eliksiry Harry był w zaskakująco dobrym humorze. Być może zmiana jego nastawienia nie była widoczna już na pierwszy rzut oka, jednak błysk podekscytowania w oczach i delikatne wykrzywienie kącików ust w górę wskazywały na to, że Hermiona nie zaprzątała mu dłużej myśli, jej słowa zaś przestały sprawiać mu ból. I w sumie trudno mu się dziwić, skoro raczej nikt na jego miejscu nie odczuwałby niczego poza samozadowoleniem i to pomimo faktu, że tylko dzięki notatkom Slytherina udało mu się wyrwać z martwego intelektualnie punktu, a tym samym wytyczyć właściwą ścieżkę do dalszej pracy.

Dotarcie do lochów zajęło Harry’emu więcej czasu niż zwykle, co ostatecznie przekreśliło jego i tak marne szanse na uniknięcie spóźnienia się na zajęcia. Innego dnia i w innych okolicznościach świadomość ta może wywarłaby niekorzystny wpływ na jego samopoczucie, tym razem jednak w żaden sposób na niego nie wpłynęła. Nie bez znaczenia był w tej sytuacji fakt, że Snape dla zaspokojenia chwilowych zachcianek potrafił bez najmniejszego wysiłku przeinaczyć każdą błahostkę w pretekst do drwin, szyderstw i wymierzenia surowej kary. Mając to na uwadze, Harry nie odczuwał absolutnie żadnych wyrzutów sumienia, że nie chciało mu się podjąć nawet znikomego wysiłku, by w miarę możliwości skrócić swą nieobecność na lekcji do niezbędnego minimum. Zamiast tego zaczął wymyślać alternatywne scenariusze czekającej go reprymendy, krzywiąc się do siebie przy każdym coraz bardziej absurdalnym pomyśle pojawiającym się w jego głowie. Wolałby nie musieć wysłuchiwać dzisiaj żadnego wywodu Snape’a, choć w głębi duszy wiedział, że na część uszczypliwości z jego strony wyjątkowo sobie zasłużył.

Gdy zaledwie kilkanaście kroków od klasy do eliksirów Harry zatrzymał się na chwilę, by zawiązać sznurówkę w lewym bucie, usłyszał czyjeś przyspieszone kroki, rozchodzące się głośnym echem po opustoszałym korytarzu. Nie przywiązywał do nich szczególnej uwagi, myśląc, że nie tylko on spóźnił się na zajęcia. Niespodziewanie jednak hałas całkowicie ustał, po czym ktoś przylgnął do jego pleców niczym materiał w za ciasnej koszuli. Uścisk sam w sobie nie był może podszyty nikczemnymi zamiarami, problem w tym, że przywoływał nieprzyjemne wspomnienia związane z wpadnięciem w objęcia diabelskich sideł. Zaskoczenie w połączeniu z instynktem samozachowawczym sprawiły, że Harry wyrwał się do przodu, bez mała zarywając nosem o kamienną podłogę.

— Spokojnie, to tylko ja, Emma — usłyszał krótkie wyjaśnienie.

— Zaskoczyłaś mnie — odpowiedział nachmurzony, wstając na równe nogi. — Na przyszłość odradzam robienia czegoś podobnego, bo może się to dla ciebie źle skończyć. O wiele gorzej niż dzisiaj. — Poprawił szatę i spojrzał na dziewczynę z wyrzutem. — Co ty tutaj w ogóle robisz? I tak, uprzedzając twoją odpowiedź, wiem, że dormitoria Slytherinu znajdują się w lochach, ale nie wmówisz mi, że właśnie do nich zmierzałaś. Trochę nie ten kierunek, prawda?

Emma nie wydawała się zrażona jego słowami. Albo miała je kompletnie gdzieś, albo doskonale ukrywała swoje prawdziwe emocje. A może i jedno, i drugie. Trudno stwierdzić.

— Szukałam cię.

— W trakcie zajęć? — zdziwił się Harry. — Po co?

Dziewczyna nieznacznie się uśmiechnęła; ni to zalotnie, ni tajemniczo.

— Chciałabym ci coś pokazać.

— Czy to nie może poczekać do później? — zapytał, mimo że jego ciekawość została już rozbudzona. — Wiesz, trochę się spieszę… Jak zapewne się domyślasz, mam właśnie eliksiry i jeśli niedługo nie pojawię się w klasie, to Snape mnie zamorduje. Wolałbym nie przeciągać struny, skoro i tak jestem już spóźniony.

Emma przygryzła wargę i spuściła wzrok. Było w tym coś zmysłowego, a zarazem niepewnego i zabarwionego nutką desperacją. Harry nie wiedział, czy była to klasyczna próba flirtu, czy po prostu niekontrolowana i zupełnie nieświadoma reakcja wywołana mieszanką różnych emocji.

— Rozumiem — powiedziała neutralnym tonem. I choć słowa mówiły jedno, co innego wskazywał wyraz jej twarzy; zacięty, pełen niezłomnej determinacji. — Ale naprawdę chciałbym, żebyś teraz ze mną poszedł. Nie jestem pewna, czy później będzie jeszcze co pokazać — dodała z dziwnym błyskiem w oczach. Nie niebezpiecznym, raczej intrygującym w swej intensywności.

Harry nie odpowiedział od razu, nie musiał, bo okazał widoczne oznaki zawahania, co zostało natychmiast wychwycone przez Emmę. Dziewczyna jednak w ogóle na niego nie naciskała, tylko pozwoliła zadziałać jego z natury niezdrowej wręcz ciekawości, z której znała go niemal cała szkoła. Harry był świadomy jej działań, irytowało go to, że z taką łatwością wykorzystywała przeciwko niemu jego słabości, a mimo to nie potrafił lub nie chciał znaleźć racjonalnie brzmiących argumentów, które mógłby wykorzystać do odrzucenia jej propozycji. Nie zależało mu zbytnio na dzisiejszych zajęciach, nie pomagał również fakt, że w obecności Emmy przestawał trzeźwo myśleć. Zupełnie jakby na sam widok dziewczyny część jego mózgu odpowiedzialna za logiczność podejmowanych działań automatycznie się wyłączała.

— No dobra, niech będzie — uległ. — Byle szybko, okej?

Emma uśmiechnęła się szeroko i puściła do niego oczko. Potem odwróciła się z wdziękiem na pięcie i ruszyła przed siebie pewnym krokiem. Harry westchnął cicho pod nosem i poszedł jej śladem.

Idąc za dziewczyną, starał się trzymać od niej w odległości co najmniej kilku kroków, dzięki czemu mógł bezwstydnie wlepiać w nią wzrok. Nie potrafił nad tym zapanować, co nie znaczy, że jakoś specjalnie się starał. To było silniejsze od niego — niemal czuł przebudzenie w sobie pierwotnego, samczego instynktu. Nie mógł się zdecydować, co w tym momencie najbardziej pociągało go w Ślizgonce: krótka spódniczka podkreślająca jej idealnie długie nogi, a może ciemne, w przytłumionym świetle lochów niemal czarne włosy, które swobodnie opadały na jej opięte w śnieżnobiałą koszulę plecy. W podjęciu decyzji nie pomagała również sama Emma, która nieustannie prowokowała go swoim zachowaniem i podsycała w nim jego narastające podniecenie. Dziwnym trafem dwukrotnie upuściła szatę, po którą w obu przypadkach schyliła się na całkowicie wyprostowanych nogach, jeszcze częściej zaś zerkała kokieteryjnie przez ramię, niemal rozbierając go wzrokiem. Harry domyślał się, co chodziło jej po głowie, lecz ostatecznie nic nie powiedział i chętnie kontynuował zapoczątkowaną przez nią grę.

Niedługo później Emma zatrzymała się przed jakimiś drzwiami, rzuciła zaklęcie otwierające na zamek i gdy ten głośno kliknął, machnęła na Harry’ego ręką, żeby się pospieszył. Gdy oboje weszli do środka, a drzwi wrócił na swoje miejsce, otoczyła ich nieprzenikniona ciemność.

— W porządku, dotarliśmy na miejsce. To co mi chciałaś pokazać? — zapytał Harry z udawaną nieświadomością i wyciągnął różdżkę. Zanim jednak zdążył oświetlić pomieszczenie, przytwierdzone do ścian pochodnie buchnęły jasnymi płomieniami. Harry rozejrzał się dookoła i na widok dziesiątek szklanych i kryształowych fiolek poustawianych na regałach z półkami zrozumiał, gdzie się znajdowali. Z niecałkiem zrozumiałego dla niego powodu Emma przyprowadziła go do prywatnego składziku eliksirów Snape’a.

— Podoba ci się? — spytała niemal szeptem, swobodnie opierając się o stojącą najbliżej drzwi szafkę. Była w pełni rozluźniona, a przynajmniej takie sprawiała wrażenie. W zasadzie wyglądała tak, jakby nie pierwszy raz urządzała schadzkę z chłopakiem w tego typu miejscu.

— Żartujesz sobie? Snape nas zabije, jeśli się dowie, że tutaj byliśmy.

— Nie przejmuj się, nie dowie się — zaśmiała się Emma. Nie była to odpowiedź, jakiej Harry oczekiwał. — Sam powiedziałeś, że masz teraz eliksiry, a oboje wiemy, że akurat Snape bez ważnego powodu nigdy nie wychodzi ze swoich zajęć.

To prawda, profesor eliksirów bardzo rzadko zostawiał uczniów samych w klasie. Za duże ryzyko, że bez odpowiedniego nadzoru ktoś przypadkowo wysadzi w powietrze połowę lochów. Problem w tym, że wciąż nie tłumaczyło to tego, co robili w jego prywatnym magazynie.

— Tęskniłam za tobą — powiedziała Emma, bawiąc się kosmykiem włosów opadającym jej na twarz. Gdy tylko zdała sobie sprawę, co robiła, odepchnęła się od szafki i ruszyła w stronę Harry’ego wolnym, miarowym krokiem. — Myślę, że ty za mną też, prawda? W przeciwnym razie siedziałbyś teraz grzecznie w klasie, a nie wagarował z powodu niejasnej obietnicy pokazania ci czegoś interesującego.

— Być może… — zamilkł i głośno odchrząknął, gdyż jego głos był dziwnie zachrypnięty. — Być może powinniśmy…

— Ciii… — wyszeptała Emma, zatykając mu usta dłonią. Harry przełknął ślinę, ale nie zdecydował się jej sprzeciwić. Został za to nagrodzony szerokim uśmiechem, po czym bardziej poczuł niż zobaczył, jak Emma niespiesznie zsunęła palec z jego ust na brodę, potem szyję i klatkę piersiową. Nie zatrzymała się do czasu, aż jej dłoń natrafiła na klamrę od paska przy jego spodniach. Płynnym, odpowiednio wyważonym szarpnięciem przyciągnęła go do siebie, wtuliła głowę w jego ramię i wymruczała mu do ucha: — Ten jeden raz, przynajmniej na kilkanaście minut, zapomnijmy o wszystkim i wszystkich i cieszmy się chwilą.

Potem pieszczotliwie go ugryzła.

Harry poczuł ciarki na całym ciele. To był początek końca. Jego umysł krzyczał, żeby przerwał tę przyjemną torturę, jego serce dostosowało zaś tempo bicia do poziomu przeżywanej ekscytacji, dając mu tym samym ciche przyzwolenie na cieszenie się nowymi doznaniami.

Delikatne podgryzanie ustąpiło miejsca zapierającym dech w piersiach pocałunkom. Gdy tylko ich wargi się ze sobą zetknęły, Harry przestał myśleć. Nie był w stanie oprzeć się Emmie od czasu pamiętnej imprezy, na zakończenie której się z nią przespał. A może podświadomie wcale nie chciał tego robić, dlatego w ogóle się nie starał. Był słaby. Całkowicie bezradny. Schlebiało mu, że tak piękna dziewczyna pożądała właśnie jego.

Namiętny pocałunek trwał w najlepsze i nie zanosiło się na to, by miał się wkrótce zakończyć. Wręcz przeciwnie, zapoczątkował jedynie swego rodzaju walkę o dominację, którą Harry bardzo szybo wygrał. Ponieważ teraz to on nadawał odpowiednie tempo i kierunek ich działaniom, nie zamierzał się spieszyć. Oderwał się od ust Emmy i zaczął całować ją z pasją po szyi, pamiętając, że ostatnim razem sprawiało jej to wiele przyjemności. Czując jej paznokcie wbijające się coraz mocniej i głębiej w jego plecy i słysząc jęki uznania w pobliżu uszu, podniecił się jeszcze bardziej. Zmotywowany do zapewnienia Emmie niezapomnianych wrażeń nieporadnie próbował rozpiąć guziki w jej koszuli. Walczył z nimi przez kilkanaście sekund, a gdy wreszcie udało mu się z nimi uporać, został przyciągnięty do szybkiego pocałunku, po czym z pomocą dziewczyny pozbył się części własnych ubrań.

Kontakt ciepłej skóry ze skórą i tarcie powstałe między nimi doprowadzały Harry’ego na skraj szaleństwa. Każdy pocałunek i każdy dotyk, nawet przypadkowe muśnięcie, stawały się coraz bardziej intensywne, a oni wciąż chcieli tylko więcej i więcej. Nie przestając całować Emmy po każdym nagim i rozpalonym skrawku jej ciała, Harry przejechał palcami wzdłuż krzywizny jej bioder, po czym odruchowo sięgnął do zapięcia od jej stanika. Dziewczyna zachichotała mu w usta i odsunęła się od niego. Widząc jego zdziwioną i zbolałą minę, szybko wytłumaczyła się ze swoich działań:

— Nie tak szybko. Mam lepszy pomysł.

Zanim Harry zdążył cokolwiek powiedzieć, poczuł dłoń głaszczącą jego pulsującą erekcję. Oblizał nerwowo spierzchnięte usta i w napięciu czekał na rozwój wypadków. Emma spojrzała mu głęboko w oczy i przytrzymała go chwilę w niepewności. Nagle, nie przerywając kontaktu wzrokowego, rozpięła jego pasek i guzik od spodni, po czym razem z bokserkami zsunęła mu je do kolan. Zaraz potem cmoknęła Harry’ego w usta i pogładziła go czule po policzku.

— Teraz pokażę ci, dlaczego ze wszystkich dziewczyn w szkole warto umawiać się ze Ślizgonkami.

Oczy Harry’ego błysnęły w nerwowym oczekiwaniu. Nawet jeśli przez umysł przemknęły mu krótkie wątpliwości, że nie powinni tego robić, nie w tym miejscu i nie o tym czasie, zapomniał o całym cholernym świecie w chwili, gdy ciepłe i wilgotne usta zacisnęły się na jego twardym jak skała penisie. Odchyliwszy głowę z uznaniem, zacisnął dłonie na skraju szafki, do której przyparła go Emma, pozwalając sobie na kilka głośnych jęków przeplatanych soczystymi wulgaryzmami.

To było zdecydowanie lepsze niż eliksiry ze Snape’em. 

* * *

 Harry stał pod drzwiami klasy od eliksirów i próbował doprowadzić się do względnego porządku. Jego ubranie było w kilku miejscach delikatnie zmięte, koszula wystawała mu z przodu spodni, ale nie to stanowiło największy problem. W tym wszystkim nie chodziło o to, jak wyglądał, tylko o to, jak się czuł. Niedawno przeżył najbardziej spektakularny orgazm w swoim życiu, podczas wielokrotnych masturbacji nigdy nie zbliżył się do takiego stanu, a mimo to nie potrafił się tym cieszyć w pełni. Miał w głowie niemały mętlik, bo nie wiedział, co się z nim działo. Po raz kolejny dał się ponieść emocjom i uprawiał seks z dziewczyną, z którą absolutnie nic go nie łączyło. Nie w romantycznym znaczeniu tego słowa. Kiedy Emma była blisko i okazywała mu swoje zainteresowanie, tracił kontrolę i nie myślał nad konsekwencjami własnych działań. Chciałby zrzucić winę na szalejące w nim młodzieńcze hormony, wiedział jednak, że nie może, bo każdy nastolatek miał z nimi podobne problemy, ale nie każdy zachowywał się tak bezmyślnie jak on.

Złamał poczynione lata temu ustalenia i to był fakt, który nie dawał mu spokoju. Czuł, że powinien jak najszybciej zakończyć ten dziwny układ z Emmą, bo w przeciwnym razie stopniowo go to wyniszczy. Nie chciał być chłopakiem, który podczas zbliżenia myślał przede wszystkim penisem i który nie umiał nad sobą zapanować. Przecież zawsze uważał, że od fizycznego pożądania ważniejsze były uczucia. Dlaczego więc teraz nie umiał postępować zgodnie z wyznawanymi kiedyś zasadami?

Nieoczekiwane miauknięcie pani Norris wyrwało go z ponurych myśli i tym samym uchroniło go przed pogrążeniem się w kompletnej rozsypce. Kotka Filcha siedziała spokojnie pod przeciwległą ścianą, wpatrując się w niego czerwonymi ślepiami. Nie wiadomo, co tak właściwie chodziło jej po głowie, w każdym razie Harry czuł się tak, jakby nieustannie go oceniała, a wnioski, do których się skłaniała, nie były dla niego przychylne. To było głupie i dobrze o tym wiedział, dlatego postanowił wejść do klasy i nie czekać na pojawienie się Filcha. Nie potrzebował kolejnych problemów, których mógłby narobić mu woźny; wystarczy, że wciąż musi zmierzyć się jeszcze ze Snape’em.

Wziął głęboki wdech, przybrał beznamiętną minę, po czym nacisnął klamkę i otworzył drzwi. Nie zdążył na dobre przekroczyć progu, a już głowy wszystkich zgromadzonych w klasie były zwrócone w jego stronę. Patrzyli na niego tak, jakby miał wytatuowany na czole Mroczny Znak. Trochę go to bawiło, ale nie odważył się okazać swojego rozbawienia, bo Snape na jego widok uśmiechnął się morderczo i wolnym krokiem ruszył ku niemu.

— Proszę, proszę, czym żeśmy sobie zasłużyli, że Złoty Chłopiec Gryffindoru zaszczycił nas w końcu swoją obecnością? — Tyle jadu, ile Snape włożył w tę wypowiedź, nie było nawet w jednym kle bazyliszka. — Spóźniłeś się ponad czterdzieści minut, więc Gryffindor traci pięćdziesiąt punktów. Jeszcze jedno potknięcie dzisiaj, Potter, a skończysz z miesięcznym szlabanem. Czy to jasne?!

Harry bez słowa skinął głową i potulnie poczłapał na swoje miejsce. W tym momencie miał głęboko gdzieś, ile punktów stracił. Najważniejsze było to, że Snape zaskakująco szybko stracił nim zainteresowanie i zostawił go samemu sobie. Nie chcąc kusić losu i przyciągnąć jeszcze więcej niepotrzebnej uwagi, Harry wyciągnął z torby pergamin i przybory do pisania. Starał się przy tym całkowicie zignorować zdziwione spojrzenie Mike’a, zbolały wzrok Hermiony i ciekawskie zerknięcia Ślizgonów.

Gdy tylko Snape wrócił za biurko i kontynuował swój przerwany wykład, Harry próbował robić w miarę szczegółowe notatki. Nie potrafił jednak należycie się przy tym skoncentrować, więc ostatecznie zapisał tylko pojedyncze słowa. W końcu zirytowany odłożył pióro i pustym wzrokiem gapił się w leżący przed nim podręcznik. Tkwił w takiej pozycji do końca zajęć; gdy wreszcie zabrzmiał dzwonek, nie ruszył się ani o minimetr. Snape bez pośpiechu dokończył swoją wypowiedź, a potem i tak kazał im jeszcze przez chwilę zostać na swoich miejscach. Zaczął chodzić po klasie, rozdając im przedświąteczne testy. Harry bez entuzjazmu odebrał swoją pracę, ale widząc na niej niewielkie i bez wątpienia niechętnie napisane „W”, mimowolnie się uśmiechnął. 

* * *

— Wszyscy otrzymali swoje testy? — Nikt się nie odezwał. I dobrze, bo Snape wcale nie oczekiwał odpowiedzi. — Na pierwszych stronach znajdziecie wyniki określające bezmiar waszej głupoty, więc jeśli ktokolwiek z was nadal naiwnie wierzy, że dobrze sobie poradził, powinien jeszcze raz przeczytać bzdurne odpowiedzi, których nie wstydził się udzielić. Znając wasze ograniczone możliwości intelektualne, nie liczę na zrozumienie, dlatego w razie niejasności co do oceny lub poczucia niesprawiedliwości — prychnął z niesmakiem — możecie zgłosić się do mojego biura w godzinach dyżuru. Teraz nie mam czasu ani ochoty wysłuchiwać waszych wyimaginowanych krzywd i mierzyć się z nieuzasadnionymi żądaniami bandy roszczeniowych nastolatków! Klasa zwolniona! Wynoście się, wszyscy!

Harry tylko czekał na te słowa. Jako pierwszy opuścił klasę i pognał do najbliższej łazienki najszybciej jak potrafił. W głowie kołatała mu tylko jedna myśl — chciał się schować.

Wbiegł do środka, zatrzasnął za sobą drzwi i oparł dłonie po obu stronach znajdującej się na skraju pomieszczenia umywalki. Ochlapał twarz zimną wodą, a potem podniósł wzrok i spojrzał na swoje lustrzane odbicie. Zamrugał szybko powiekami, zastanawiając się, dlaczego wciąż przed kimś uciekał. Po co? Jaki miał w tym cel? Nie zrobił niczego złego, a zachowywał się tak, jakby miał coś na sumieniu. Czuł się jak małe dziecko, które nie wykonało poleceń rodziców i potem chowało się przed nimi w obawie przed ich karą.

— Szukałem cię. Ginny zresztą też — usłyszał nagle czyjś głos, który niemal natychmiast przypisał do Mike’a. Nie musiał się odwracać, żeby mieć pewność, że nie popełnił błędu. Nie dziwiła go obecność przyjaciela. W zasadzie się tego spodziewał i może nawet trochę na to liczył. Bardziej zaskoczył go fakt, że zupełnie się nie zorientował, kiedy ten wszedł za nim do łazienki. — Chcieliśmy pogadać i upewnić się, ze wszystko z tobą w porządku. Gdzie ty się w ogóle podziewałeś, co?

Harry szybko wytarł twarz i niedbale odwrócił się w stronę Mike’a. Pozował na w pełni zrelaksowanego, ale tak naprawdę czuł napięcie w każdym mięśniu swojego ciała. Nie wiedział, czy uda mu się oszukać przyjaciela, nie zamierzał jednak okazać przed nim prawdziwych emocji. Na pewno nie w ogólnodostępnej łazience, do której w każdej chwili mógł wejść ktoś niepowołany.

— Musiałem trochę pomyśleć.

— Domyślam się — odparł łagodnie Mike. Westchnął cicho i odwrócił głowę na bok. Starał się nie przejmować tym, że Harry nie odpowiedział wprost na jego pytanie. Nie chciał postrzegać tego jako przejawu nieufności z jego strony. To, co czuł, traciło w tym momencie na znaczeniu; nie on był teraz najważniejszy. Nie po wszystkim, z czym musiał zmierzyć się Harry. — A teraz jak się trzymasz?

— Jakoś… Do dupy… Sam nie wiem… — Mike milczał, licząc na to, że przyjaciel w końcu się przed nim otworzy. — Hermiona mnie zraniła. Mocno i boleśnie. Mam do niej ogromny żal i nie jestem w stanie zdecydować, co z tym dalej zrobić. To frustrujące, bo przez to wszystko czuję się jeszcze gorzej.

— Na twoim miejscu pewnie też bym nie wiedział. Mogę się jedynie domyślać, co dzieje się teraz w twojej głowie, dlatego nie zamierzam nękać cię dodatkowymi pytaniami, chyba że wcześniej dasz mi na to swoją zgodę. — Harry nieznacznie się uśmiechnął. Poczuł niewyobrażalną ulgę. — Chodźmy lepiej na transmutację. Nie chcemy się spóźnić, tym bardziej, że Snape pewnie już na ciebie doniósł.

Harry cicho się zaśmiał, dzięki czemu po raz pierwszy od dawna naprawdę się rozluźnił. Wyszedł za Mikiem z łazienki, pozwalając mu się wygadać. Niemal przez całą drogę do klasy słuchał go uważnie, sporadycznie dodając coś od siebie. W pewnym momencie całkowicie się jednak wyłączył, ale zdał sobie sprawę dopiero wtedy, gdy poczuł delikatne szturchnięcie w ramię.

— Przepraszam, nie słuchałem.

— Wiem, zauważyłem — odparł Mike. Nie wyglądał na urażonego. — Która to?

— Co?

— O kim myślisz? Bo chyba nie o Hermione.

— Nie, nie o niej — odpowiedział szybko Harry. Za szybko, skoro wiedział, że nie było to do końca zgodne z prawdą. — Chociaż trochę tak. Denerwuję się na samą myśl o tym, że może mnie w każdej chwili zacząć przepraszać, a ja nadal nie będę wiedział, co powiedzieć.

— Prawdę. Powiedz to, co czujesz, nawet jeśli może się jej to nie spodobać.

Harry westchnął i poprawił okulary, które zsunęły mu się na czubek nosa.

— Pewnie masz rację — stwierdził bez entuzjazmu. — Te dziewczyny mnie kiedyś wykończą…

— Ah! — krzyknął triumfalnie Mike. — Czy jednak jest jakaś dziewczyna! Wiedziałem, że w tym wszystkim nie chodzi wyłącznie o Hermionę.

— I miałeś rację.

— Co to za jedna?

Harry milczał, nie wiedząc, od czego zacząć i jak się wytłumaczyć.

— Nieważne. Nie rozmawiajmy o tym — powiedział w końcu, dochodząc do wniosku, że tak będzie najłatwiej.

— W porządku, nie będę naciskać. — Mike zmarkotniał. — Po prostu myślałem, że nie mamy przed sobą żadnych tajemnic — dodał z bólem.

Harry aż się zjeżył. Zatrzymał się raptownie i spojrzał na przyjaciela badawczym wzrokiem. Nie wiedział, czy były to jego prawdziwe uczucia, dziwna gra, czy po prostu emocjonalny szantaż. Szczerze mówiąc, żadna z tych opcji mu nie odpowiadała, więc wolał pozostać w błogiej nieświadomości.

— Bo mówimy. Tyle że to nie czas na takie rozmowy. Opowiem ci o wszystkim wieczorem, w porządku?

Mike skinął głową, a ponieważ niemal dotarli pod klasę, nic więcej nie powiedział. W pobliżu nich znajdowało się zbyt wiele osób, które tylko czekały na to, żeby usłyszeć fragment ich rozmowy.

Gdy niedługo później profesor McGonagall otworzyła drzwi i wszyscy weszli do sali, Hermiona w końcu zebrała się na odwagę i podeszła do Harry’ego. Wyglądała na zdenerwowaną, unikała ich spojrzenia i kurczowo zaciskała palce na podręczniku od transmutacji, więc nie zauważyła ostrzegawczego spojrzenia Mike’a.

— Harry, ja… — zaczęła cicho, wpatrując się w czubki swoich butów. — Nie wiem, co mam ci powiedzieć. Zdaję sobie sprawę, że zachowałam się okropnie i żadne słowa nie zrekompensują tego, co zrobiłam, ale chciałabym, żebyś wiedział, że…

— Poczekaj… Nie twierdzę, że nie jesteś szczera, ale w tej chwili naprawdę mnie nie obchodzi, co chcesz mi powiedzieć. Jeśli mamy spróbować naprawić naszą przyjaźń, potrzebuję czasu i przestrzeni, żeby ochłonąć i zapomnieć. A przynajmniej spróbować. Na razie jestem zbyt wściekły, rozczarowany i zraniony, by uwierzyć w prawdziwość twoich słów i zapewnień.

Hermiona drgnęła, ale wciąż nie odważyła się podnieść wzroku. O spojrzeniu mu w oczy już nie mówiąc.

— W porządku, rozumiem — odpowiedziała i otarła rękawem łzy, które spływały jej po policzkach. — Przepraszam! Naprawdę jest mi bardzo przykro! — wykrztusiła jednym tchem, biegnąc w stronę Lavender i Parvati, które przygarnęły ją do uścisku i poklepały pocieszająco po plecach. Dziewczyny odszukały wzrokiem Harry’ego i uśmiechnęły się do niego smutno, po czym posadziły przyjaciółkę między siebie i spróbowały przygotować się do zajęć.

Harry westchnął i również usiadł, zajmując miejsce obok Mike’a w jednej z ostatnich ławek. Lekcja jeszcze się nie zaczęła, a on już marzył o tym, żeby się skończyła. Oby tylko wytrzymał do dzwonka.

— Myślisz, że będziesz w stanie zapomnieć?

— Nie mam pojęcia — odparł szczerze Harry, wyciągając z torby podręcznik i czysty kawałek pergaminu. — Dobrze wiesz, że to nie takie proste. Rozumiem, że ostatnio przesadziliśmy i Hermiona mogła się zdenerwować, ale nie powinna mówić mi tak okropnych rzeczy. Nawet w złości. Nie zasłużyłem na to.

— Masz rację.

Ponieważ profesor McGonagall poprosiła o ciszę, zerkając co chwilę w ich kierunku, żaden z nich nie powiedział już nic więcej.

Harry słuchał wykładu na tyle uważnie, na ile był w stanie, notował niemal każde wypowiedziane słowo, a gdy było trzeba, ćwiczył odpowiednie ruchy różdżką. W międzyczasie często zerkał w stronę przyjaciółki, która przez całe zajęcia siedziała zgarbiona i bardzo rzadko zgłaszała się do odpowiedzi. Czasami przyłapywał ją na tym, że odwracała się w jego stronę z zaczerwionymi od płaczu oczami, ale kiedy tylko ich spojrzenia się krzyżowały, szybko wracała do poprzednich zajęć. Jej zachowanie nie było pomocne, bo wpędzało go w poczucie winy, mimo że nie miał sobie nic do zarzucenia. To ona przekroczyła pewne granice i to ona powinna ugryźć się w język, zanim w ogóle wspomniała o Syriuszu i jego śmierci.

Po zakończeniu koszmarnie dłużących się zajęć Harry wyszedł z klasy ramię w ramię z Mikiem. Razem z nim siedział również na kolacji. Nie zjadł zbyt wiele, bo coś nieustannie przyciągało jego wzrok w stronę Hermiony. Widząc, że bez entuzjazmu i na wyraźne polecenie Parvati nałożyła sobie na talerz trochę sałatki i niechętnie zabrała się za jedzenie, miał ochotę do niej podbiec i powiedzieć, że wybacza jej wszystko. Oboje bez wątpienia cierpieli  i nie mogli poradzić sobie z konsekwencjami ich kłótni, mimo że nie minęło od niej nawet kilkanaście godzin.

Pozostał jednak na swoim miejscu i nie zrobił tego, czego w głębi duszy pragnął. Teraz ważniejsza była rozmowa z Mikiem i wytłumaczenie mu jego skomplikowanej relacji z Emmą. Miał w głowie niemały mętlik, sam nie wiedział, czego chciał, dlatego liczył, że przyjaciel pomoże mu uporządkować rozbiegane myśli i ułatwi mu podjęcie ostatecznej decyzji. Czekał więc cierpliwie, aż Mike skończy jeść, samemu nie ruszając praktycznie nic ze swojego wypełnionego niemal po brzegi talerza. Zamiast tego próbował ułożyć w głowie plan rozmowy, choć wiedział, że prawdopodobnie i tak do niczego mu się nie przyda. Harry nie uważał się za najgorszego stratega na świecie, w zasadzie był gotowy przyznać, że czasem miał kilka naprawdę dobrych pomysłów, sęk w tym, że kiedy nadchodził czas działania, rzadko postępował zgodnie z wypracowanymi wcześniej krokami.

Kwadrans później, mniej więcej w połowie kolacji, chłopcy opuścili Wielką Salę i razem ruszyli do wieży Gryffindoru. Przez całą drogę milczeli i nawet kiedy wreszcie znaleźli się w swojej sypialni, wciąż nie odezwali się do siebie ani słowem.

Harry usiadł na krawędzi łóżka, mimowolnie zaciskając dłonie w pięści. Był podenerwowany i spięty, nawet jeśli w głębi duszy wiedział, że nie miał ku temu żadnych powodów. Mike w tym czasie zamknął drzwi i zablokował je kilkoma zaklęciami. Nie chciał, by ktokolwiek przeszkodził im w rozmowie, tym bardziej, że po minie przyjaciela wnioskował, że rozmowa nie będzie należeć do najłatwiejszych.

— Wyciszyłem pokój, więc możesz bez obaw wypłakać mi się w ramię. Żadna dziewczyna nie uzna cię za mięczaka. Nadal będziesz uchodzić za rasowego macho — zaśmiał się, próbując rozładować napiętą atmosferę.

Harry skinął głową, a nawet nieznacznie się uśmiechnął. Nie wiedział jednak, co powiedzieć ani od czego zacząć. Dlaczego nie mógł być bardziej otwarty i bez skrępowania podzielić się swoimi zmartwieniami?

— To długa historia — powiedział w końcu, widząc, że Mike nie zamierzał go naciskać.

— Nigdzie mi się nie spieszy.

— Wiesz — Harry westchnął i podrapał się z zakłopotaniem po głowie — mam wrażenie, że ostatnio moje życie zupełnie wymyka mi się spod kontroli. W sumie powinienem być do tego przyzwyczajony, bo nieustannie dzieje się coś nieoczekiwanego i tak naprawdę nigdy nie byłem sam dla siebie panem. Nie całkiem. Od jakiegoś czasu wydawało mi się, że w końcu to ja podejmuję decyzję, tymczasem okazuje się, że to nieprawda. Robię coś, wiedząc, że nie powinienem. Robię coś, wiedząc, że to błąd. A najgorsze w tym wszystkim jest to, że sprawia mi to cholerną przyjemność i podświadomie nie chcę z tym skończyć.

— Skończyć z czym? — zapytał Mike, siadając obok przyjaciela na łóżku. Zachował przy tym odpowiedni dystans, żeby nie wywierać na nim presji. — Musisz być bardziej precyzyjny w swoich wyjaśnieniach, bo nie do końca wiem, o czym mówisz. Nie pomogę, jeśli nie będę rozumiał.

Harry się zarumienił. Potem się wściekł. Zachowywał się jak dziecko. Skoro nie potrafił otwarcie porozmawiać o seksie, to znaczy, że nie był wystarczająco dojrzały, żeby go uprawiać.

— Mówię o hormonach, nad którymi nie umiem zapanować.

— Okej, a dokładniej?

— Pamiętasz tę imprezę, którą zorganizował Draco, gdy wróciliśmy z przerwy świątecznej? — Mike skinął głową. — Wiesz, że nie odmawiałem sobie wtedy alkoholu i dość szybko mnie ścięło. Kiedy wszyscy się ulotnili i zostałem z Emmą sam na sam, ona… ona… — zamilkł, czując suchość w ustach — flirtowała ze mną. W zasadzie przystawiała się do mnie, a ja się nie opierałem. W ogóle. Nie muszę chyba mówić, jak to się skończyło.

— Chcesz powiedzieć, że…

— Niech to szlag! — krzyknął nagle Harry, czując narastającą w nim złość. Nie wiedział, ile wytrzyma, nim wybuchnie. — Straciłem z nią dziewictwo, a nawet, kurwa, tego nie pamiętam! Mam w głowie tylko jakieś przebłyski.

— Co?!

— A dzisiaj obciągnęła mi w kanciapie Snape’a — powiedział jednym tchem, chcąc jak najszybciej mieć tę rozmowę za sobą. — To dlatego spóźniłem się na eliksiry. Nie przez Hermionę. Nie ze złości na nią. Nie z powodu poczucia zdrady. Po prostu pojawiła się Emma, kusiła mnie, a ja zrobiłem to, czego chciał mój kutas.

Mike zaniemówił. Po raz pierwszy od dawna nie wiedział, co powiedzieć. Może nie chodziło o to, że nic nie przychodziło mu do głowy, miał jednak świadomość, że stąpał po grząskim gruncie i musiał zważać na swoje słowa.

— Jak to o mnie świadczy? — zapytał niemal szeptem Harry.

— W żaden sposób nie definiuje to tego, jakim jesteś człowiekiem — odpowiedział Mike, co sprawiło, że przyjaciel spojrzał na niego z nadzieją. — No i powinieneś się cieszyć, że przynajmniej jest ładna. I nie jest facetem.

Wyraz twarzy Harry’ego diametralnie się zmienił.

— Cholera, Mike! To nie jest śmieszne!

— Wiem, przepraszam! — Mike uniósł ręce w geście kapitulacji. — Czasami nie umiem nad tym zapanować.

— Lubię twoje poczucie humoru, tak naprawdę to jedna z cech, którą najbardziej w tobie cenię, ale w tym momencie twoje żarty w żaden sposób nie pomagają. Ani tobie, ani tym bardziej mnie — powiedział Harry, wstając z łóżka. Zaczął krążyć w kółko, nakręcając się z każdym krokiem. — Co mam zrobić? Z jednej strony żałuję, że w ogóle do tego doszło, a z drugiej mam ochotę skakać z radości pod sam sufit. Emma jest zniewalająco piękna, więc nie skłamię, jeśli powiem, że schlebia mi fakt, że się mną zainteresowała.

— Masz szczęście. Niejeden chłopak na twoim miejscu dałby się pokroić za noc z taką dziewczyną — zaśmiał się, ale szybko spoważniał, widząc, że Harry nadal nie był w nastroju na jego żarty. — A tak na poważnie, to wszystko zależy od tego, jaki ona ma stosunek do waszej relacji. Jeśli jej również zależy tylko na seksie i nie oczekuje od ciebie niczego innego w zamian, to w żadnym razie nie powinieneś się obwiniać o to, że z nią spałeś. W końcu do niczego jej nie zmuszałeś i raczej nie obiecywałeś małżeństwa.

Harry zatrzymał się w pół kroku.

— No nie… Tylko że czasami mam koszmarne wyrzuty sumienia. Kiedyś obiecałem sobie, że będę szanować dziewczyny i nigdy nie zrobię z nimi niczego, czego potem będę żałować.

— A teraz nic z tego nie wyszło.

— No właśnie! — krzyknął Harry. W jego głosie zabrzmiała ulga, że ktoś zrozumiał jego rozterki. — Nic do niej nie czuję, więc nie chcę się z nią spotykać tylko po to, żeby zaspokoić swój popęd.

— Racja. Od czegoś masz ręce.

— Przestań! To naprawdę nie jest zabawne.

Mike przewrócił oczami, ale się uspokoił.

— Skoro nie odpowiada ci taki układ, to musisz jej o tym powiedzieć. Pamiętaj tylko, że wychowywałeś się w niemagicznym środowisku, które może mieć nieco archaiczne poglądy na pewne sprawy. Wiem, że w wielu kręgach nadal uważa się, że kobiety, w przeciwieństwie do mężczyzn, nie powinny uprawiać przygodnego seksu. Gdy prawda o ich rozwiązłym — prychnął z obrzydzeniem — stylu życia wyjdzie na jaw, traktuje się je jak dziwki, które zupełnie się nie szanują. To nieprawda. I hipokryzja. Jeśli facet chce uprawiać niezobowiązujący seks, to wszystko jest w porządku. Kobietom się tego zabrania, choć też mają do tego prawo. Nie ma nic złego w jednorazowym bzyknięciu i czerpaniu z tego przyjemności, jeśli obie strony są świadome tego układu.

— Mówisz, jakby to było takie proste…

— Oczywiście! Bo to jest proste. Tylko ty niepotrzebnie wszystko komplikujesz. Jeśli chcesz uprawiać seks tylko z kimś, z kim jesteś w związku, to w porządku. Ale nie zapominaj przy tym o tym, że seks mogą uprawiać również single i nie ma w tym niczego złego.

Harry uśmiechnął się z wdzięcznością do Mike’a.

— Dzięki. Naprawdę mi pomogłeś.

— Polecam się na przyszłość.



[1] Przecz – „dlaczego” [w:] K. Holly, A. Żółtak, Słownik wyrazów zapomnianych, czyli słownictwo naszych lektur, PWN 2001.

[2] Śpik – „krótki sen, drzemka” [w:] tamże.

[3] Wzwyczaić się – „przystosować, wciągnąć się do czegoś; przyzwyczaić się, przywyknąć” [w:] tamże.

[4] Otrok – „chłopiec, młodzieniec niepełnoletni” [w:] tamże.

[5] Hebes – „człowiek tępy, nierozgarnięty; głupiec” [w:] tamże.

[6] Pojrzeć – „spojrzeć” [w:] tamże.

[7] Durzyć – „wprowadzić kogoś w błąd, oszukiwać, zwodzić” [w:] tamże.

[8] Bałamucić – „niepotrzebnie czymś zaprzątać; zajmować; ogłupiać, mamić” [w:] tamże.

[9] Bożyć się – „zaklinać się, przysięgać” [w:] tamże.

[10] Dudek – m.in. „głupiec, kiep” [w:] tamże.

[11] Dusza – „odwaga, śmiałość” [w:] tamże.

[12] Zbiesić – „przyprawić o gniew, złość, wściekłość; wzburzyć” [w:] tamże.